Jest takie miejsce w Polsce, gdzie możemy zobaczyć żyrafy przechadzające się przed modernistycznym, bardzo kultowym i ważnym historycznie budynkiem.
Witam we Wrocławiu, moim rodzinnym mieście, gdzie ZOO prowadzone kiedyś przez Gucwińskich było nieodłącznym elementem tutejszej tkanki miejskiej, kulturowej i społecznej przez wiele lat.
Nie chcę się chwalić, ale wrocławskie ZOO uważam za najlepsze w Polsce już z samego startu. Jest kultowe. Po prostu. I proszę tu nie dyskutować.
Stoimy przy wybiegu dla okapi, jedynych osobników tego gatunku w ogrodach zoologicznych w Polsce. Jak wół przed owym wybiegiem zamontowana jest tablica z napisem „OKAPI” i wszelkimi informacjami dotyczącymi tego zwierzęcia. Bardziej widoczne to być nie mogło. I tak stoimy, i mimochodem usłyszałyśmy rozmowę przez telefon. Pani dosłownie darła się do słuchawki głosząc takie niusy:
„No właśnie oglądam zebry. No fajne, no.”
Ta pani miała w zanadrzu więcej takich rewelacji, ale już ich Wam oszczędzę. Mi opadły już ręce i nie tylko one. Uszy też mi zwiędły.


Pamiętam ten ogród zoologiczny z czasów, kiedy byłam dzieckiem. Gucwińscy, lata 90′ i tętniące życiem wydarzenia przy kultowej Hali Stulecia. Tak było. I tak zapamiętałam. Po wielu – naprawdę wielu – latach wróciłam i zobaczyłam całkowicie inne miejsce. To już nie to samo ZOO. Jednak wciąż czasem czuć ducha tamtych czasów, np. wchodząc do budynku gadów i płazów. Polecam. To taki obraz Polski, który pamiętam jeszcze, ale który już mocno ginie.
Afrykarium panie, nie Afrykanarium
Pierwsza moja rada – odnośnie całego ZOO w sumie, w tym też Afrykarium – polecam zaplanować wizytę tak, by przy niektórych wybiegach lub basenach być w godzinach pokazowych karmień. Zawsze to zwierzaki wykazują większą aktywność w obliczu pysznej przekąski. Rozkład taki można sprawdzić TUTAJ.
W sumie nazwa Afrykanarium poniekąd pasuje, bo jak to napisane jest na stronie:
„15 000 000 litrów wody w 21 basenach i akwariach, gdzie mieszka około 250 gatunków ryb!”
I nie sposób zauważyć, że to właśnie na wodzie oparty jest cały ten kompleks. Zainteresowany tematem doczyta, że faktycznie – taki był zamysł – „prezentacja różnorodnych ekosystemów związanych ze środowiskiem wodnym Czarnego Kontynentu, pod ogólnym hasłem „życiodajne wody Afryki”!„.

Całość mamy podzieloną na 5 stref – Morze Czerwone, a w praktyce kolorowe od rybek i raf, Afryka Wschodnia z hipopotamami, Kanał Mozambicki (dla wielu to najbardziej spektakularna część z przeszklonym tunelem, płaszczkami, żółwiami i rekinami), Wybrzeże Szkieletów – czyli błękitne zbiorniki z kotikami i pingwinkami oraz Dżungla Kongo, a w niej manatki, krokodyle i latające nad tym wszystkim ptactwo.
Rozpoczynamy wycieczkę od raf, rybek i akwariów z płaszczkami, mantami i innymi podwodnymi stworzonkami. I już stwierdzasz na samym wejściu, że naprawdę zacnie to wygląda.

Aby nie znudzić zwiedzającego, po pierwszej dawce błękitu trochę zieleni i mętnej wody, niczym z Nilu. Tam można przyjrzeć się hipopotamom, które pod wodą poruszają się naprawdę z wielką gracją. Ja chciałam siedzieć i czekać, i oglądać. Ale Martyna nalegała, wiedząc, że to może potrwać wieki:
„No chodź, jeszcze tu wrócimy”
Jak możecie się domyślić – nie wróciliśmy.
Na hipopotamy można było jeszcze spoglądać z góry, spod wodospadu – co jest całkiem czaderskie – ten cały wodospad. Oczywiście jak stałam przy szybie to wszystkie leżały na kamieniach, jak wyszłam na górę – to weszły do wody. Prawo Murphiego pozdrawia.



Moja uwaga szybko została przejęta przez tunel (Tunel Mozambicki), highlight całego Afrykarium. Wszyscy pod zdjęciem pytali się – „o której godzinie robiono zdjęcie, że tak pusto?” – cóż, to była sekunda, może dwie sekundy szczęścia, w jakiś powszedni, jesienny dzień około godziny trzynastej.
Ale żeby poprawić Wam humory – wedle polskiej myśli „nie martw się, ja też mam przechlapane”, która cieszy się wielkim powodzeniem w naszym kraju, bo nic tak nie poprawia humoru, jak to, że komuś też coś nie wychodzi – nic akurat nie płynęło, kiedy tunel był niemal pusty, więc zdjęcie nie urywa pupy. A więcej dodam – że od tego tunelu bolały mnie oczy i w sumie to mi się najmniej podobał ze wszystkiego. Zagięcia w plastiku, szkle, czy co tam dali, mocno zniekształcają obraz i męczą oko. Wolę oldskulowe, proste szyby. Retro.



Przebywając w Afrykarium – bądźcie pewni – zobaczycie wszystkie odcienie błękitu, granatu i turkusu. Martyna ciągle powtarzała, że wie, iż najbardziej spodoba mi się u pingwinów.
„Bo tam wpada takie idealne światełko. A woda jest turkusowa!”


Tak właśnie było.
Dodatkowo stwierdzam, że bardzo łatwo mnie rozszyfrować w tej kwestii. Doczytałam też, że basen dla pingwinów we wrocławskim ogrodzie zoologicznym – to największy, najgłębszy (na 4,5 metra!) na świecie basen dla tego zwierzaka. Awesome.
A gdy obrócisz głowę od pingwinków, tam kwasowo-neonowa impreza z meduzami.


* * *
Manaty są nowym gatunkiem sprowadzonym do wrocławskiego akwarium. Zwierzaki przyleciały tu aż z Singapuru. ZOO przeprowadziło całkiem zacną przeprowadzkę pod hasłem #PakujemyManataki. Nie wiem kto prowadzi social media wrocławskiemu ogrodowi zoologicznemu, ale robi to zacnie – nawet się uśmiałam przy kilku postach. Ale zwierzaki to wdzięczny temat, a ciekawe czy ten sam zespół lub osoba tak świetnie poradziłyby sobie prowadząc social media dla firmy np. podpasek? Albo sosu pieczeniowego?
Wracając – manatki, znajdowały się w – jak to nazwała Martyna – akwarium „Go Vegan”.


Jakie wnioski jeszcze? Całość zrobiona naprawdę na kozaku – i dla zwiedzających, i dla lokatorów. Z mojej skromnej perspektywy wygląda to tak, że zwierzaki mają tam naprawdę dobrze.
A co słychać poza Afrykarium? Dużo.
Planowanie wycieczki do wrocławskiego ZOO jest jak planowanie zwiedzania Rzymu – po prostu od razu wiesz, że nie dasz rady zobaczyć wszystkiego. Myśmy odwiedziły Afrykarium, przystanęłyśmy w jeepie koło lwów, koło okapi, żyraf, fok, pandy czerwonej, lemurów, pawianów, słoni i w budynku terrarium. I pobieżnie koło tygrysów – ale nie widziałyśmy żadnego.

Nie mylmy kotików z foczkami. Kotiki znajdziemy w basenach Afrykarium, a foczki trochę bardziej na zachód.
Martyna porównała je do pływających pocisków. Muszę przyznać, że ta pani ma bardzo trafne porównania. Przypomnijmy sobie też, że:
Stałam dość długo przy szybie z szerokokątnym obiektywem licząc na cud. Że nagle przestanie mi się odbijać wszystko z tyłu. Że foczka zrobi coś niesamowitego akurat tuż przed moim nosem. Zrobiła – ale oczywiście wtedy, gdy akurat zmieniałam obiektyw.


Na koniec jeszcze taki, nowy gatunek foczek!