MENU
Aktywnie / Norwegia Południowa

Trollveggen, czyli Ściana Trolli

Norwegia i trolle. Oczywiście. Bo jest przecież i język trolla, i droga trolli, i ściana. I tak naprawdę jeszcze masa innych rzeczy, łącznie z penisem. Ale żeby opowiedzieć już jakąś legendę o trollach to już nie ma komu.

Taka prawda. Zapytałam kilku Norwegów — bo i mnie zapytano — jakie to właściwie są tu legendy o trollach. Nikt nie potrafił mi nic opowiedzieć. Słyszałam, że trolle tu są, po prostu i już. Ponoć od dziecka każdy Norweg tymi trollami jest straszony, ma się ich nieco bać, ma w nie wierzyć i przekazywać dalej, że są. Legendy i historie jednak już przestano opowiadać, a żeby coś znaleźć, trzeba naprawdę mocno zasięgnąć do mitologii nordyckiej albo regionalnych, archiwalnych zbiorów legend.

Z ciekawostek dodam, że znane i lubiane, słodkie muminki też są odmianą trolli. Czy właśnie zniszczyłam komuś tym newsem wspomnienia z dzieciństwa?

Tak jak dżiny istnieją na Półwyspie Arabskim i Bliskim Wschodzie, tak tu mamy trolle. I nie można w to wątpić. Wszystko zaczęło się już dawano, dawno temu, kiedy to norweska mitologia uwzględniła te złośliwe i nieurodziwe stworzenia, które ponoć rodzą się z kamieni. Bądź w kamienie są przemieniane.

Takie kamienne trolle można właśnie spotkać tu, w Møre og Romsdal, na słynnej Ścianie Trolli. Ustawione w nierównym szeregu, w dramatycznej scenerii czuwają nad doliną. Każda figura skalna ma swoją formę, wielkość i nazwę, swojego trolla-odpowiednika.

Nie można opisać jak to wszystko właściwie wygląda. Naprawdę potęga i dramatyzm tego miejsca zniewalają z nóg. Dosłownie. To było pierwsze miejsce, które odwiedziłam i w którym naprawdę bałam się podejść do krawędzi. Naprawdę. Tutaj czołgałam się by lekko chociaż wystawić głowę i spojrzeć.

Trzeba uświadomić sobie jedno — ta ściana, a właściwie ściany, bo jest ich w sumie kilka — wszystkie te ściany są potwornie potężne. To jest ponad 1100 metrów pionowo w dół. To jest niemal dwa razy tyle, co Preikestolen, które jest zawieszone „zaledwie” 600 metrów nad fiordem.  Dodajmy jeszcze, że te ponad tysiąc metrów to jest „tylko” rozmiar samej pionowej ściany — najwyższy punkt pasma, Store Trolltind — czyli Duży Szczyt Trolla — ma 1788 m n.p.m. Więc uwierzcie, wrażenie przestrzeni i potęgi jest absolutnie niesamowite. Nawet obiektyw 16 mm na pełnej klatce nie potrafi objąć tego miejsca.

„To miejsce wygląda jak Mordor”

Oświadczyli mi Monika z Marcinem, kiedy tylko spytałam ich jak było, jak wrażenia, jak podobała im się ściana. Bo zanim ja tam wlazłam, najpierw poleciłam to miejsce innym. A potem kazałam sobie opisywać wrażenia. Ale żeby nie było — wszystko w dobrej wierze!

Słowa dramatyczny, potężny i mroczny oddają charakter tego miejsca dość dobrze. Jest w tym miejscu jakaś skalna magia i nieco grozy — nie do opisania. To jest trochę takie norweskie Yosemite. Miejsce-legenda. Cały Park Narodowy Reinheimen jest taki, a szczególnie ta część, góry Romsdalsalpane.

Po prostu czujesz niesamowitość tego miejsca, że powietrze jest inne, że wiatr niesie szepty pomiędzy kamieniami, że jest tak trochę dziwnie, trochę mrocznie i bardzo wspaniale.

A skoro już przy legendach jesteśmy to ciężko nie zaznaczyć, że jest to miejsce kultowe dla ludzi zajmujących się wspinaczką, a w tym wypadku również — a właściwie przede wszystkim — dla base jumpingu. Jedni mówią, że to właśnie tu narodził się i rozwijał base jumping w Europie. Jakby nie było, to jest najwyższa pionowa ściana na tym kontynencie. Przez wiele lat przyciągała ona miłośników sportów ekstremalnych, zarówno wspinaczy jak i skoczków. Potężna, ekstremalna, niebezpieczna, stanowiła łakomy kąsek dla miłośników mocnych wrażeń. Lecz z uwagi na dużą śmiertelność i ilość fatalnych wypadków, w 1986 roku władze oficjalnie zakazały skakać ze ściany.

Śmierć na ścianie poniósł sam Carl Boenish, uważany za legendę, nazywany ojcem base jumpingu. Tak naprawdę nie był pierwszym skoczkiem, ale pierwszy to wszystko sfilmował. O jego życiu i pasji powstał nawet film dokumentalny pt. „Sunshine Superman”. Można w nim podpatrzyć kilka niesamowitych ujęć z Trollveggen. I czasem dostać zawału serca.

Tragiczna śmierć filmowca miała miejsce w 1984 roku, dwa lata przed zakazem skoków ze ściany. Ostatni śmiertelny wypadek na Trollveggen zarejestrowano w 2012 roku. Nielegalne skoki odbywają się tu właściwie każdego tygodnia lata.

Ściana Trolli, czyli Trollveggen, Norwegia

Na finiszu szlaku oczywiście znajduje się turboka

Kiedy polecałam to miejsce Monice i Marcinowi, dodałam, że może zobaczą latające wiewiórki. Ze zdziwieniem popatrzyli na mnie zastanawiając się chwilę o co może mi chodzić. Potem jednak było to oczywiste.

„… i widzieliśmy latające wiewiórki!” 

Pasji nigdy nie zatrzymasz. Nawet jeśli jest ekstremalnie niebezpieczna. Nawet jeśli na szali staje nasze życie. Gdy ktoś ma w sobie pasję, będzie ona zawsze niesamowitą siłą w człowieku. Będzie napędem do działań, sensem życia.

Właściwie od zeszłego roku, kiedy to lato spędziłam w Valldal i zobaczyłam Trollstigen w niesamowitej zawiei śnieżnej, wiedziałam, że chcę tu wrócić i zrobić jakieś porządne wycieczki. Potem rozmawiałam z Evą, która mieszka nieopodal Åndalsnes, góry ma właściwie na swoim podwórku. Zaczęła mi opowiadać o niesamowitym Romsdalseggen, o dolinie, o ścianie. To był ten moment, kiedy zamarzyłam o tym — by wejść, by zobaczyć, doświadczyć. A po wejściu na Ormulę stwierdziłam, że chyba mogę to zrobić, że dam radę. Tylko jak? Kiedy? Z kim?

Rok później znalazłam się w Norwegii ponownie. I to w wyborowym wycieczkowo-trekkingowym towarzystwie! Co prawda dalej na południe, ale to nie stanowiło aż tak dużej przeszkody. Jak czegoś się chce to szuka się sposobów, nie powodów.

Z Magdą wykorzystałyśmy nasz ostatni wspólny weekend, wzięłyśmy samochód i wybrałyśmy się na mały roadtrip, którego highlightem miał być właśnie ten hike, Ściana Trolli.

Dotarłyśmy do Trollstigen, miejsca, gdzie zaczyna się szlak. Wszystko zapowiadało się pięknie i prosto. Czytałyśmy informacje na tablicach koło parkingu. Przewidywany czas na ten szlak to około 3 godzin wg tamtejszych map. Pomyślałyśmy, że to nie tak źle. 3 godziny i około 5 kilometrów? Punkt początkowy około 700 m n.p.m.? Nie jest źle — idziemy!

Szlak zaczyna się tuż przy platformie widokowej na Trollstigen. Tak jak wszystkie szlaki w Norwegii, oznaczony na czerwono, wyznaczał nam kierunek na Stabbeskaret. Wprawiało mnie to całe oznakowanie i nazewnictwo w zakłopotanie. To gdzie ja w końcu idę? Na Trollveggen, Store Trolltind, Bruraskaret, Frokostplassen czy na jakiś Stabbeskaret? Oczywiście człowiek mądry po fakcie i dopiero po trekkingu byłam w stanie to rozgryźć porządnie. Era maps.me jest z jednej strony dobra, z drugiej strony brakuje mi porządnej mapy terenowej, bym mogła wszystkie te niuanse nazewnictwa wychwycić.

Wyjaśnijmy więc.

Jeszcze raz. Jesteśmy na parkingu, tudzież przy platformie widokowej na Trollstigen. Mamy tu mapkę ze szlakami. Znajduje się tam też początek szlaku na wszystkie wymienione wyżej miejsca, ale początkowo nazwy nic nam nie mówią, za to spotkamy się z nazwą Stabbeskaret. To właśnie tu doszłyśmy z Magdą. I właściwie to nie jest ściana sama w sobie. Ona dopiero jest za przysłowiowym „winklem”. Co najmniej jakąś godzinę drogi dalej.

Jesteście zawiedzeni? W szoku?

Pomyślcie sobie jak ja bardzo w szoku byłam, kiedy doszłam do wniosku, że wciąż właściwie nie zrobiłam jednak tego szlaku na TĄ ścianę. Ale to też trzeba być zdolnym by tak bardzo chcieć iść gdzieś, a dojść w sumie gdzie indziej. Niby wiedziałam wszystko, a jednak to nic nie wiedziałam. Ale teraz wiem. I wiem też, że wszystko jest po coś. Na przykład to, żeby kolejny raz sobie uświadomić, że można myśleć, że jest się przygotowanym na wyjście w góry, a wcale tak nie jest. Bo to góry. I nigdy nie wiesz. I należy więcej pokory w sobie zebrać na następny raz.

Ściana Trolli, czyli Trollveggen, Norwegia

Miejsce Śniadań

Tu, na Stabbeskaret mamy początek Trolltindene (Szczytów Trolli) lub jak kto woli Trollryggen, czyli Grań Trolli. Nie sposób nie dostrzec masy dziwnych skalnych figur, trolli. W sumie słowo stabbeskaret można poniekąd przetłumaczyć jako przeszywający otwór. I faktycznie, tu też jest ściana, która też jest poniekąd ścianą trolli, ale nie TĄ główną — jeśli można tak rzec. Ta druga, nie-główna, jest o jakieś 100, może 200 metrów krótsza w swoim pionie. Ale tym samym dochodzimy tu do konkluzji, że super-ekstremalnie pionowe ściany są właściwie dwie! A tak naprawdę to cała grań plus pionowe zbocza zaliczają się poniekąd do tytułu Ściany Trolli, bowiem całość — cały ten kompleks ścian, szczytów, skalnych konstelacji, cała ta grań i tak dalej — to wszystko ma około 8 kilometrów długości.

Wróćmy do szlaków. Bo wydaje się, że możliwość jest jedna, ale tak naprawdę jest tu cała masa możliwości.

Zacznijmy od pytania.

„Jaka jest różnica między Store Trolltind, Bruraskaret i Stabbeskaret?” 

Store Trolltind to najwyższy szczyt całej Trollryggen, ma on 1788 m n.p.m. i żeby się tam dostać trzeba mieć opanowane elementy wspinaczki.

Bruraskaret leży niżej, bo na 1581 m n.p.m. i to trochę jakby punkt widokowy na właściwą, główną Trollveggen. To tu znajduje się tablica, że skakanie jest zabronione. No i najważniejsze — żeby wejść na Store Trolltind trzeba przejść pierw przez Bruraskaret. Trasa ma około 6 kilometrów.

Ściana Trolli, czyli Trollveggen, Norwegia

fot. Magdalena Karasek

Stabbeskaret leży na wysokości 1428 m n.p.m. i zbija za to lekko ze szlaku na Bruraskaret i prowadzi do punktu widokowego na drugą pionową ścianę. Mówi się, że to tu jest najładniejszy widok na te wszystkie skalne trolle. To właśnie w tej części skacząc w przestrzeń, Carl Boenish zapłacił najwyższą i ostateczną cenę. Trasa ma około 5 kilometrów.

Za to wszystkie trzy miejsca mają część wspólną — początkowe ich części, wszystkie prowadzą najpierw do Frokostplassen, czyli dosłownie tłumaczonego, Miejsca Śniadań. Typowy norweski górski absurd, który w sumie absurdem nie jest. Bo Norwedzy tam dosłownie wbiegają bez żadnego wysiłku, niemal jak do spożywczaka, na śniadanie. To właśnie tu rozdzielają się szlaki na Stabbeskaret i Bruraskaret, które można wydłużyć i o Store Trolltind.

Ściana Trolli, czyli Trollveggen, Norwegia

fot. Magdalena Karasek

Myślę, że teraz wszystko jest jasne jak słońce. Słońce, którego nam w pewnej chwili nieco zabrakło. Przez pierwszy kilometr idzie się dość łatwo. Jest dość płasko, ścieżka bardzo przyjemna, wciąż widzimy słynną drogę trolli. Potem mamy pierwsze zbocze do pokonania. Jest dość stromo, ale bez większych trudności można wejść. Wciąż otaczają nas mchy, trawki i inne zielone pierdółki. Gdy mijamy drugi kilometr trasy przed nami już tylko kamienie. Jak na początku zdaje się to fajne, tak potem jest trochę zmorą. Najpierw mamy do przejścia taką jakby kamienistą dolinę, odbija tu też szlak do jeziorka Stigbotnvatnet.

Później mamy historię w stylu dejavu — kamieniste strome zbocze, kamieniste wypłaszczenie, znowu kamieniste strome zbocze i znowu kamieniste wypłaszczenie. Najgorsze, że niektóre kamienie są dość luźne, więc każdy krok trzeba stawiać dość ostrożnie. Dochodzimy do jeziorek i małych połaci śniegu. I tu się idzie dość przyjemnie. Z daleka widać mieniące się w przestrzeni skalne trolle. Na lewo też wyłania nam się piękny widok na dolinę U-kształtną z jeziorkiem w środku. Jest pięknie. Dochodzimy na słynne Miejscu Śniadań. Stąd szlak się rozbija na dwie strony. Jeden wiedzie lekko w lewo, w stronę trolli (Bruraskaret), drugi idzie prosto przed siebie, na najbliższe miejsce na grani (Stabbeskaret).

Pomijając fakt, że moja znajomość pewnych faktów była nikła w momencie naszej wędrówki, to i tak nie mogłybyśmy dojść do Bruraskaret, a tym bardziej na Store Trolltind. Absolutnie.

Dlaczego? Było za późno, nie byłyśmy w sumie na to gotowe, a warunki pogodowe też nie były na to odpowiednie.

W momencie, kiedy osiągnęłyśmy moment Stigbotnvatnet niebo dosłownie przemieniło się w mrocznego stwora. Wszyscy albo wracali, albo zawracali. Zaczęło wiać i lekko padać. Dwa dni wcześniej zapowiadano burze, ale sprawdzałam pogodę godzinę przed rozpoczęciem naszego hike’u i w prognozie było w sumie słońce, ale wszystkie znaki na niebie przed nami mówiły totalnie co innego. Szczyty przed nami spowiły gęste chmury, a każdy kogo mijałyśmy mówił nam byśmy były ostrożne, że idzie burza.

Magda była nieco zestresowana tym faktem. Właściwie to już chciałam mówić jej, żebyśmy zawróciły, jeśli nie czuje się pewnie. Choć patrzyłam na to niebo i widziałam w nim grozę, ale czułam też, że jednak się wypogodzi.

Dobra, wiem, że nie jestem nieomylna w moich pogodowych osądach, ale przez lata obserwowałam pogodę i chmury, by móc choć w najmniejszym stopniu przewidzieć warunki do zdjęć. I widziałam, że te choć wyglądały koszmarnie, to przejdą bokiem, miną, a zaraz wyjdzie słońce.

I tak właśnie było. Pod koniec światło było magiczne. Naprawdę magiczne. Dosłownie.

Magia, dramatyzm i groza, to wszystko było czuć i widać.

Ściana Trolli, czyli Trollveggen, Norwegia

fot. Magdalena Karasek

Niestety w drodze powrotnej zerwał nam się bardzo silny wiatr mocno utrudniając wycieczkę. Podmuchy były tak silne, że kilkukrotnie musiałam mocno walczyć o to, by się nie przewrócić. Kilka razy mnie zwiało! Wywalić się nie wywaliłam, ale jeśli wiatr cię przesuwa, to jest coś na rzeczy.

Byłyśmy umęczone. Szczególnie tym wiatrem i tymi kamieniami. Ostatnie kilometry marzyłyśmy tylko o miejscu do spania, herbacie i wodzie. Początkowy plan był taki, że legniemy tuż przy parkingu. Bo późno, bo zmęczenie, bo są toalety i bieżąca woda. Fakt, że toalety przy Trollstigen były zamknięte przeważył jednak na fakcie, że jedziemy dalej, w kierunku Åndalsnes.

Ostatecznie do miasteczka nie zawitałyśmy, odbiłyśmy na Dolinę Romsdalen i nocowałyśmy niemal u podnóża naszej mrocznej, pionowej ściany. Śniadanie z takim widokiem było epickie! Polecam każdemu.

EDIT: Na epicki koniec zapomniałam jeszcze dodać, że całą tą drogę tachałam 3 obiektywy i drona, którego właściwie nie użyłam. Nie mogłam. Bo wiało. Badum-tss!

Ściana Trolli, czyli Trollveggen, Norwegia

widok na Ścianę Trolli z dołu

Autor

Nazywam się Paulina. I robię zdjęcia. Dużo zdjęć. Jestem zakochana w Północy. Uwielbiam być w drodze, ale czasem też fajnie się zatrzymać. Nawet na dłużej. I poznać, choć trochę wnikliwiej. Lubię podróżować intensywnie, a jednocześnie bez pośpiechu.