Targ rybny w Sinaw jest najsłynniejszym targiem rybnym w całym Omanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miasto to znajduje się pośrodku pustyni – 200 km od jakiegokolwiek morza. A jednak to tu dostaniemy najlepsze i najświeższe ryby. I to w jakim wyborze!
Fenomen targu rybnego w Sinaw niesie się po całym Omanie. Wszyscy wiedzą, że jak po rybę to do Sinaw. I to nie wszystko. Sinaw to też najlepsze wielbłądy wyścigowe. Miasto słynie bowiem z trzech rzeczy: wielbłądów i wyścigów, targu rybnego oraz tradycyjnego targu koziego, mniej spektakularnego niż ten w Nizwie, ale zawsze. Jeśli nie załapiemy się na piątkowy poranek w Niziwe, zawsze zostaje nam sobotni poranek w Sinaw.


Pamiętajcie, że targi żywego inwentarzu odbywają się w Omanie tylko w godzinach porannych – od 6 rano do około 8. Dotyczy to zarówno Sinaw, Nizwy, jak i innych pomniejszych targowisk.
Podobnie jest też z targiem rybnym, choć ten trwa dłużej. Choć by zaobserwować targowiskowy gwar oraz złapać jak najlepsze światło do zdjęć warto przyjść możliwie wcześnie. Dla Sinaw dzień targowy to sobota, czyli muzułmański ostatni dzień weekendu. W niedzielę tutaj już normalnie chodzi się do pracy, a sam weekend zaczyna się w piątek.
* * *
Pierwsze skojarzenie ze świeżą rybą to widok morza. W Sinaw jedyne morze jakie zobaczymy to morze piasku. A zamiast ryb ujrzymy galopujące w tumanach kurzu wielbłądy. Do najbliższego morza – w Maskacie – Sinaw ma zaledwie 190 km. Pikuś.

Ryba tu, w Omanie, jest dość powszednia, a jednak wciąż pozostaje rarytasem. Każdy tych ryb zjada dość sporo, a wciąż nie czyni to ich najtańszymi. Omańskie wybrzeże stoi wioseczkami rybackimi, wszędzie można spotkać małe łódki przygotowane na połów. Choć to też nie reguła.
Nie masz łódki? No mushkila. Widziałam połów na styropianie. Wedle zasady – dla chcącego nic trudnego.
To, że nad morzem da się kupić i zjeść taniej rybę to fakt. Przechadzając się pomiędzy łódeczkami nie raz zostaniemy zapytani czy chcemy kupić rybkę. Oczywiście wciąż żywą. Jej śmierć musi być w duchu halal, inaczej nie nada się na posiłek dla muzułmanina. O tym, czyli o uboju rytualnym, napiszę wkrótce – post taki wymaga ważenia słów ponad miarę. Taką żywą rybę – i to jest chyba najstraszniejsze – też kupimy w Sinaw. Z tyłu targowiska znajdują się stanowiska do uboju i obróbki ryb, gdzie muzułmańscy pracownicy (niewierzący nie może dokonywać uboju, nie będzie on wtedy halal) sprawnie zajmują się przygotowaniem zakupionych wcześniej ryb.
Z niektórych ryb już wcześniej – w sposób halal – uszło życie. Podcięte gardziele widać czasem u rekinów i u innych większych ryb. Te, które zdechły w sposób naturalny – niestety często spisywane są na straty. Muzułmanin nie może zjeść takiego mięsa, nawet pochodzącego z ryby.
Teoretycznie.


Choć jak to faktycznie – praktycznie – wygląda w każdym domu?
Nie wiem, musiałabym pukać do każdego i sprawdzać, co kto ma na talerzu i w lodówce. Ale faktem jest, że kupując, jedząc tu (lub w innym muzułmańskim kraju) mięso w supermarkecie, gdziekolwiek, kupujemy mięso z uboju rytualnego.
Oh wait. Indonezja, Malezja, Maroko? Tak, to też w większości kraje islamskie – prawdopodobnie już nieraz zjedliście takie mięso halal.
Więc jak religia przekłada się tu na spożywanie posiłków?
Oman jest nieco podzielony pomiędzy niewierzących – bądź wierzących, ale niepraktykujących – a mocno wierzących, określanych mianem gorliwych muzułmaninów – a im gorliwszy muzułmanin tym dłuższa broda – ibadytów. Nie leży to ani w filarze sunnickim, ani szyickim, a charydżyckim – stanowiącym mniej niż 1% wyznawców islamu na świecie. Takie rzeczy tylko w Omanie. Mamy tutaj również spory odsetek beduinów. Spory wpływ mają także lokalne wierzenia, czasem sprzeczne z religią islamu, często uwzględniające dżiny i tym podobne mary.
I mamy tutaj też masę Hindusów, którzy mięsa albo nie jedzą wcale, albo mało.
* * *
Dowiedziałam się o tym targu przypadkiem i zabawiłam tu zaledwie chwilę. Ale nawet ta chwila wystarczyła by liznąć klimatu miejsca.

Dookoła hali targowej znajdują się inne, pomniejsze sklepy – z bronią (Omańczycy kochają broń, ale mało kto wie jak jej używać, o tak, ja, blondynka z miasta, musiałam tłumaczyć jak trzymać jaki sztylet), z tkaninami (przepięknymi!), ze sprzętem do kempingu (Omańczycy kochają kemping, można rzec, że to ich narodowy sport).
Znajduje się tu też spory pawilon z warzywami i owocami – oraz arena dla kóz, wielbłądów, owiec i bydła – tuż obok hali rybnej.
Na pewno znalazłoby się też kącik z ptactwem, ale nie miałam tyle szczęścia by trafić.

macie i blondynkę w beduińskiej masce!

Nie sposób za to ominąć lokalny przysmak – chałwę (lokalnie: halwa). Ale oj nie – nie ma ona nic wspólnego (poza dużą zawartością cukru) z chałwą, którą znacie. Ta tutejsza ma galaretowatą strukturę i często zrobiona jest z – niczego innego, jak narodowych owoców Omanu – z daktyli.
Do halwy dostaniecie kawę. Omańską oczywiście. I filiżaneczkę wielkości większego naparstka. Bez uszka, bez niczego. Na jeden łyk. Pamiętajcie by:
– o ile jesteście w większym gronie – podawać kawę dalej, tak by najpierw otrzymała ją ostatnia osoba
– należy trzymać i podawać wszystko prawą ręką (lewa jest nieczysta)
– ową filiżaneczkę płucze się od razu w wodzie, która często jest też elementem – jak ja to sobie nazywam – zestawu przyjemności (omańska kawa i halwa)
– jeśli chcemy więcej kawy – podajemy do osoby rozlewającej lub odstawiamy przed siebie (ktoś z pewnością zaraz ją doleje)
– jeśli nie chcemy dolewki – potrząsamy filiżanką

Moja mała złota rada na takie targowiska – szczególnie dla fotografów, lecz nie tylko – ubierajcie się możliwie jak miejscowi. Chusta w przypadku kobiety, założona nawet delikatnie na głowę, budzi większy respekt, szacunek i podziw niż wielki dekolt. Serio. Z doświadczenia widzę, jak tak mała rzecz może wiele zmienić.
Pamiętajcie, że to my jesteśmy tu gośćmi i warto poszanować lokalną kulturę, religię i tradycję, nawet jeśli godzi to w nasze ego.