MENU

Wstaliśmy o 3 nad ranem. Mi to nie straszne, bo w końcu pracuję też w kawiarni na dworcu kolejowym i o tej godzinie już rozpoczynam moją podróż w jej kierunku. Nie mniej jednak w dni wolne praktykuję takie nocne wstawanie dość rzadko, ale dla Skalnego Miasta – wszystko!

Miało być słonecznie, bajecznie. Bajecznie było, ale słońca brakło. Na dodatek dostaliśmy deszcz. Normalny człowiek stwierdziłby, że nie po to wstawał w środku nocy by poranek spędzić w wilgoci i lekkiej mgiełce. Jednak ekipa podzielała mój entuzjazm i nikomu ciecz kapiąca z nieba nie przeszkadzała. To był jeden z tych dni, kiedy nawet szaruga na niebie, nie tyle, co była uporczywa, ale wręcz zachwycała.

Krajobraz skał teplickich jest wyjątkowo piękny jesienią, kiedy to drzewa iglaste eksponują zieleń igliwia, a buki i brzozy wciąż trzymają resztki krwawo-pomarańczowych liści na gałęziach, z drugiej połowy zaś snują dywany. Pośród tej drzewiastej ferajny wyłaniają się one, upragnione powody całego zamieszania – skałki – wysokie, obrośnięte kolorowym mchem, przybierające najróżniejsze formy – kochanków, słonia, dywanów i wszystkiego, co wyobraźnia podpowiada. I tabliczki informacyjne. Szlak jest prościutki i przyjemny, trochę dreptania po schodkach zwłaszcza na południowym odcinku przy rzekomym jeziorku. Te zaś było wyschnięte, nie wiem czy dzieje się tak tylko na jesień, czy tylko podczas moich wizyt (2 lata temu też tam byłam i też było wyschnięte), ale znaleźliśmy tam stracony przez turystę aparat, leżał w niezbyt mile pachnącym szlamie. Odratowaliśmy nieszczęśnika z śmierdzącego położenia. Jego los spoczywa teraz w rękach i woli Daniela.

Wyjazd choć krótki uznaję za bardzo udany!

Dla wszystkich mieszkańców Dolnego Śląska – i nie tylko! ale głównie dla nich, ze względu na bliskość położenia – polecam taką czeską wycieczkę. Adršpach leży zaledwie 5 km od granicy polsko-czeskiej, a z Wałbrzycha podróż zajmuje około 30 minut. Mieszkańcy Wałbrzycha spokojnie mogą tam jechać na rowerowy wypad. Rekomenduję wczesne poranki na odwiedziny tego miejsca – z jednej prostej przyczyny – nie ma innych turystów! A rano jak to rano – nikogo na budce z biletami też nie było. Zatem to opcja dla prawdziwych buntowników, bo musi być rebel. Choć ciężko tym mianem było nazwać to, co zrobiliśmy. Bramki były szeroko otwarte i – dosłownie – krzyczały „zapraszam„. Zatem zaprosiliśmy się. I tak oto powstał ten secik. Na jednym z ostatnich zdjęć – jestem i ja! Za zdjęcie dziękuję Paulinie Annie Galanciak. Love.

Uwaga! Dużo zdjęć!

Ja po lewej! fot. Paulina Anna Galanciak

Autor

Nazywam się Paulina. I robię zdjęcia. Dużo zdjęć. Jestem zakochana w Północy. Uwielbiam być w drodze, ale czasem też fajnie się zatrzymać. Nawet na dłużej. I poznać, choć trochę wnikliwiej. Lubię podróżować intensywnie, a jednocześnie bez pośpiechu.