Preikestolen to jedna z największych atrakcji Norwegii. Półka skalna zawieszona nad fiordem robi oszałamiające wrażenie. Jak tam dotrzeć? Jak wygląda szlak?
Norwegia to była miłość od pierwszego wejrzenia. Już po raz pierwszy będąc tam, w Oslo, w kwietniowy, mglisty dzień, wiedziałam, że to jest takie Moje Miejsce, ta cała Skandynawia. Już wtedy pozostawiłam tam kawałek siebie i w głębi siebie wiedziałam, że kiedyś wrócę. I wróciłam. Norwegia jest, była i będzie dla mnie wyjątkowa, zawsze pozostawiała tęsknotę w sercu i jakąś niewidzialną siłę, że zaczynałam w coś wierzyć.
Za pierwszym razem uwierzyłam, że mogę podróżować. Że da się. Oslo, to była moja pierwsza prawdziwa podróż na własną rękę. Za drugim razem uwierzyłam, że da się spełniać marzenia. To właśnie w Norwegii zrobiłam swoje pierwsze „niemożliwe”. Kiedy spełniasz w jakimś miejscu swoje pierwsze cele z Listy Marzeń, to nie ma opcji, by to miejsce nie pozostało dla ciebie wyjątkowe. Dla mnie Preikestolen było drugim miejscem, drugim marzeniem, które spełniłam, i właściwie zaraz po tym pierwszym.
Także dla mnie Preikestolen jest wyjątkowe nie tylko w swojej oszałamiającej formie. A i kilka śmiesznych historii mieliśmy po drodze. Więc ruszajmy. Jest rok 2011.





Jak się dostać na szlak?
Preikestolen jest dość łatwo dostępne dla turysty. Najbliżej mamy ze Stavanger i to właśnie to miasto lub jego okolicę warto rozważyć jako początek eskapady. Z Oslo to ponad 7 godzin jazdy, z Bergen 5 godzin oraz kilka promów. Ze Stavanger zaś to około godziny.
Autobus
Do miejsca, gdzie rozpoczyna się szlak można dojechać autobusem z Tau (do którego można się dostać promem ze Stavanger), który kursuje od kwietnia do października i za tę przyjemność zapłacimy od 150 NOK (w zależności od termin, czy w jedną stronę, obie, czy z promem, bez itd).
Własny transport
Można również oczywiście dojechać na własną rękę, ale bierzmy pod uwagę, że parking pod Preikestolen jest płatny i drożeje z sezonu na sezon. Obecnie to około 200 NOK.
Prom
W obu wypadkach potrzeba przeprawić się promem. Promy sprawdzimy TU. Czeka nas albo przeprawa krótsza na trasie Oanes — Lauvvik (33 NOK za dorosłą osobę, 79 NOK za małe auto; prom kursuje praktycznie całą dobę, aczkolwiek dużo rzadziej w nocy), albo dłuższa, i tym samym droższa, ze Stavanger do Tau (56 NOK za osobę i 167 NOK za samochód).


Szlak na Preikestolen
Hike nie jest ciężki, nie jest też wybitnie długi, co więcej jest to szlak całoroczny, jednakże w miesiącach zimowych warto mieć ze sobą raki i zachować naprawdę dużą ostrożność. Trasę w jedną stronę można pokonać w około 2 godziny.
łatwo-średni
trudność
7 km
długość
w obie strony
typ
4-5 godzin
czas przejścia
368 m
przewyższenie









Czy warto iść na ten szlak?
Szlak obecnie odwiedza około 300 tysięcy turystów w sezonie (czyli w lecie). Trzeba wziąć pod uwagę, że jest to szlak bardzo popularny i będzie on zatłoczony. Alternatywą będzie wycieczka nad ranem bądź wieczorem. Można raczej zapomnieć, że miejsce będzie tylko dla was, ale będziecie je dzielić przynajmniej z mniejszą liczbą osób niż za dnia.
Miejsca nie polecam dla osób z lękiem wysokości. Półka jest zawieszona na około 600 metrach nad taflą wody Lysefjordu, nie tysiąc jak niektórzy podają. Jak ktoś chce zobaczyć 1000 metrów pionowej ściany to polecam Trollveggen. Różnica jest spora. Charakterystyczny widok klifu można ujrzeć dopiero jak się z owej półki zejdzie. Polecam pokręcić się po okolicy, jest tam kilka możliwości uchwycenia zróżnicowanych kątów.
Pisząc ten post z wiedzą i widokami z innych norweskich szlaków uważam, że Preikestolen jest wyjątkowe jako formacja skalna i na pewno warte zobaczenia jeśli mamy na to czas, pieniążki i nie przeszkadzają nam tłumy ludzi. Choć jeśli ktoś zdecyduje się zrobić cokolwiek innego w tym czasie, uważam że jest całe multum prze-kozackich alternatyw. I to oferujących jeszcze piękniejsze widoki.
Tak, wiem. Norwegia solidnie poprzewracała mi w głowie.





Opowieści z drogi
Do odpowiedniego miejsca nad Lysefjordem dotarliśmy dość późno. Zachód już się powoli kończył, a do rozpoczęcia wspinaczki zachęciła nas pierwsza grupa, Zuza i Michał, wysyłając nam sms o zbliżonej treści:
My wchodzimy, już zaraz będziemy na półce. Jest piękny zachód!
Tylko głupiec by nie poszedł na szlak po takiej wiadomości. Zachód? Pięknie? Pędzimy? O dziwo, ja nie chciałam. A teraz od początku.

Jechaliśmy autostopem z Bergen w dwóch ekipach. Moja ekipa dwukrotnie utknęła na nieco dłużej przy przeprawach promowych. Do dziś pamiętam wszystkie złapane autostopy z tej przeprawy.
Nocne przejażdżki
Najciekawsze były dwie nocne podwózki, które nastąpiły jedna po drugiej i to już w drodze powrotnej. Pierwszym naszym kierowcą był młody, z napompowanym karczkiem i łapą Litwin w czarnym BMW. Mieliśmy trochę opory wsiąść. Ale biła od niego jakaś taka poczciwość. Poza tym, ej, nie można szufladkować tak ludzi. Pan chciał nam ewidentnie pomóc. Puszczał nam disco po litewsku. Nie mieliśmy jednak totalnie pomysłu na pogawędkę. By zakończyć niezręczną ciszę, Mati rozpoczął konwersację, która również kleić się nie chciała.
– O czym oni śpiewają?
– O miłości
To się dowiedzieliśmy.

Jechaliśmy z nim dość długo, ale wysadził nas… w środku lasu. Właściwie to sami o to poprosiliśmy, musieliśmy rozbić namiot. Była noc, więc nie spodziewaliśmy się, że cokolwiek się wydarzy w naszej autostopowej karierze tego dnia. Nie mogliśmy się bardziej mylić. Po minucie zatrzymał się hipisowski busik. Kiedy wrota tej maszyny się rozsunęły ze środka buchnęło wielką chmurą aromatycznego specyficznego dymu, z którego wyłonił się wręcz książkowy przykład hipisa, długie włosy, okulary, chusta na głowie i paciorki.
– Dokąd jedziecie?
– Do Bergen
– Wsiadajcie!
Do Bergen nie dojechaliśmy. Ogólnie to nie zajechaliśmy daleko. Podrzucili nas może z 10 kilometrów. Dobre i to.
Pod samo Preikestolen tuż przed zachodem słońca podwiózł nas uśmiechnięty czarnoskóry mężczyzna, który po angielsku potrafił powiedzieć nam jedynie yes. Na każde pytanie. Zawiózł nas i ciągle się uśmiechał. Zajechaliśmy i rozpoczęła się debata.

Rozpacze pierwszych doświadczeń
Gdzie Zuza i Michał? Zacząć trekking czy rozbić się na dole, gdzie były prysznice i toalety? Ja jako dziewczę dotknięte w tych dniach kobiecą bolączką, bardzo chciałam rozbić się na dole i mając łazienki obok, móc z nich skorzystać przed wpełźnięciem do śpiwora. Zostałam jednak przegłosowana po wspomnianej wcześniej wiadomości. Zacisnęłam zęby i ruszyliśmy z całym naszym dobytkiem na plecach. Hike z małym plecakiem to jedno, ale hike z bagażem na 2 tygodnie, sprzętem fotograficznym, namiotem, śpiworem i jedzeniem to drugie. To drugie trwa milion lat dłużej.
Zanim dotarliśmy do połowy trasy słońce zaszło całkowicie, ciemna noc rozpoczęła się bardzo szybko. Byliśmy pewni, że pierwsza ekipa już dawno jest na półce. Okazało się, że jednak stwierdzili, że rozbiją się przy szlaku i poczekają na nas, że i tak już za ciemno by iść dalej. Kolejne pół godziny staraliśmy się ich znaleźć w tych ciemnościach egipskich. Zgubiłam wtedy swoją zieloną chustę, po czym rozpaczałam. Byliśmy zmęczeni, brudni, spoceni, trochę wystraszeni, a ja w tym wszystkim jeszcze byłam, lekko mówiąc, zdenerwowana. Wizja porzuconej łazienki, tam na dole, wcale mi nie pomagała i jeszcze kamienie wrzynały mi się w plecy. Spaliśmy tej nocy na borówkach.
Teraz wspominam to z łezką w oku, bowiem wszystko stało się dla mnie normą i przyjemnością, ale pamiętam, jak to było czuć po raz pierwszy!
Była przygoda!
