Na ten szlak wymarzyłam sobie chmury. Niskie, takie sunące po zboczach gór. Zachmurzone niebo, brak słońca, soczystą zieleń, wszędzie płynące wodospady. Byłoby idealnie. Byłoby.
Miałyśmy nie iść tego dnia nigdzie. Plan był taki by spać w opór. Ale oczywiście musiałam obudzić się o 7 rano na siku. Odruchowo spojrzałam za okno. Były chmury. Niskie. Takie, jakie kocham. Obudziłam Magdę, oznajmiłam, że idziemy jednak dzisiaj. Nie ma spania. W ostatniej minucie zdążyłyśmy na autobus. Dospałyśmy chwilę w autobusie, wyszłyśmy na szlak posiłkując się cukrem z batoników, było prawie cudnie. Wypieram fakt, że było multum turystów, którzy wpadli na dokładnie ten sam pomysł, co my i dosłownie zalali szlak. Zostańmy przy wersji, że było miło. Idealne zachmurzenie, jeziorka, owce, kwiatki.
Aż w końcu wyszło słońce. Znowu.
* * *
Są takie trekkingi, które z każdym kilometrem się wyróżniają. Są też takie, gdzie niemal każdy kilometr jest identyczny albo niesamowicie podobny do poprzedniego. Szlak w Dolinie Aurland to coś pomiędzy. Bo i sporo się zmienia, i nie. Albo ja się nie znam.
„To mój ulubiony szlak”
Takie słowa usłyszałam, gdy po raz pierwszy dowiedziałam się o Aurlandsdalen. Jak potem się okazało, to tak naprawdę jeden z najpopularniejszych szlaków w okolicy. A może nawet i w całej Norwegii? Biorąc pod uwagę ilość ludzi na szlaku oraz naprawdę spore jak na Norwegię oznaczenia szlaku, to bardzo prawdopodobne.

Początek szlaku w Østerbø



„Nie jest trudny, jest po prostu długi”
Takie słowa usłyszałam, gdy powiedziałam, że chcę przejść kawałek tego szlaku.
Jak jest w rzeczywistości? Pod koniec szlak ciągnie się niemiłosiernie. Może to kwestia tego, że w głowie miałam już tylko myśli o tym by zdążyć na ostatni autobus i zamiast rozkoszować się widokami to skupiałam się na tym by maszerować? Może kwestia tego, że widoki mimo iż bardzo ładne, to nie były aż tak zróżnicowane? Może mam za dużo słońca ostatnio i żaden widok w słońcu mnie nie cieszy? A może po prostu naoglądałam się w swoim życiu za dużo ładnych rzeczy i w dupie mi się już poprzewracało?
Każda opcja jest możliwa, a najbardziej prawdopodobne to wyciągnąć średnią z sumy tych czynników.



Farmy w Nesbø

Cały szlak oryginalnie ma prawie 50 kilometrów i zaczyna się w Finse, osławionym również poprzez słynną trasę rowerową Rallarvegen, która przez owe Finse przebiega. Istnieje taka stronka ut.no i tam można znaleźć sobie norweskie szlaki i informacje na ich temat. Taki fejsbuk tutejszych szlaków.
Całość można przejść w około 3 dni i szlak klasyfikowany jest jako dość wymagający.
My przeszłyśmy tylko najsłynniejsze 19 km tej trasy, czyli odcinek z Østerbø do Vassbygdi. I to też krótszą, klasyczną wersją. Ponieważ szlak w pewnym momencie (około 3 km za Østerbø) się rozwidla i można wybrać wersję trudniejszą przez góry, czyli przez Bjønnstigen lub wersję łatwiejszą, wzdłuż rzeki.
Moim ulubionym odcinkiem zdecydowanie był początek trasy, albo właściwie uściślając to po prostu pierwsza jego połowa, pierwsze 8 kilometrów. Tak mniej więcej z wspominanego już wcześniej Østerbø do Vetlahelvete.


Żeby dojść do tajemniczego i nic nam niemówiącego po nazwie Vetlahelvete, należy lekko zbić z głównego szlaku. Lekko zniechęcona, że trzeba zbijać z szlaku, zapytałam mijanego turystę, co tam jest, czy warto iść?
„It is amazing, there is a lake in the cave.”
No dobra, po takiej rekomendacji idziemy.
To zbijanie ze szlaku trwało może z 5 minut, ale ta rzekomo cudowna jaskinia z jeziorem okazała się po prostu jakąś większą kałużą otoczoną większymi kamieniami. Nie no, dobra, zgrywus ze mnie. Nawet ładne to było, ale tak zwanej dupy mi nie urwało.




Potem to już tylko była gonitwa za autobusem. No dobra, było kilka ładnych momentów, chatek, wodospadów, całkiem ładny odcinek rzeki, w którym ludzie zażywali sobie orzeźwiających kąpieli, ale właśnie nawet nie miałam jak się tym nacieszyć, ponieważ leciałyśmy niemal jak na złamanie karku, żeby zdążyć na autobus powrotny. Ten autobus to właśnie moim zdaniem najgorszy punkt programu. Ale tutaj też zawiodło moje niedoinformowanie jak się jednak okazuje.
Zacznijmy od tego, że autobusy w Norwegii to ogólnie trochę jedna wielka zagadka. Jest tu wielu przewoźników i mało który potrafi zrobić przejrzyste rozkłady jazdy, tak, żeby normalny śmiertelnik mógł się w tym szybko połapać. Na szczęście mamy tidr.no (taka norweska wersja jakdojade) i można sobie sprawdzić wszystko za jednym zamachem.
Jakby ktoś potrzebował, to autobus do Østerbø odjeżdża o 8:15 rano z Flåm (trochę wcześniej z Gudvangen, trochę później z Aurland). Ewentualnie o 16:30, jakby ktoś wolał jechać późniejszą porą i spać gdzieś tam na szlaku. Bilet można kupić w autobusie, można też zapłacić kartą i za osobę na tym dystansie wyjdzie około 80 nok. Jak wygląda autobus? Biały Kringom z niebieskimi półkolami na boku. Skąd odjeżdża? Z platformy A/B, czyli publicznego przystanku autobusowego we Flåm. A skąd w ogóle te śmieszne pytania i odpowiedzi? Cóż, we Flåm jest naprawdę sporo autobusów i mniej ogarnięte życiowo dusze mogą bardzo łatwo się pogubić.


Jeziorko w jaskini, Vetlahelvete
Gorzej jest jednak z powrotami.
Do Flåm z Vassbygdi kursują tylko dwa autobusy dziennie. O 14:10 pierwszy i o 16:40 drugi. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że z Vassbygdi można w sumie dojechać też autobusem, ale tylko do Aurland. I taki ostatni, naj-ostateczniejszy autobus jedzie o 19:00.
Jednak będąc na szlaku miałam w głowie, że ostatni autobus odjeżdża o 16:40. No i właśnie stąd to lecenie na złamanie karku.
Nawet moja przeterminowana mapa mówi mi, że na owy odcinek 19 km, które sobie przedreptałyśmy z Karsiem potrzebne jest 12 godzin. 12 GODZIN! Nie bądźmy radykałami. Choć może jakbym szła w drugą stronę, czyli bardziej pod górkę niż z górki, to bym potrzebowała nawet więcej? Wróćmy do clue mojego wywodu. Bowiem rozkład autobusowy zakłada, że musisz szlak przejść w niecałe 8 godzin, właściwie to w 7 godzin i 25 minut. Przynajmniej jeśli chcesz dojechać do Flåm i z Flåm przyjechałeś.
Nam ostatecznie zajęło to około 7 godzin i 15 minut, ale początkowo byłyśmy dość optymistyczne czasowo. Ja sobie jeszcze połaziłam nad jakimś jeziorkiem na początku, popuszczałam trochę drona, ogólnie wszystko było na luzie. Ale, gdy zobaczyłyśmy, że właśnie mija godzina 13:00, a my nawet nie jesteśmy w połowie, to trochę się zestresowałyśmy. Spięłyśmy poślady i maszerowałyśmy przed siebie niemal nieustannie.

Było mi łatwiej na duchu, bo świeciło słońce i moja fotograficzna strona nie cierpiała tak bardzo, że mijam tyle cudownych kadrów, bo przecież światło mi nie odpowiadało. Ale gdyby były chmury, tak jak na początku, to pewnie płakałabym rzewnie.
* * *
Trochę też zasmucił mnie fakt, że wiele z wodospadów, strumyków, potoków, które ewidentnie tam być powinny, było wyschniętych! To, co się dzieje w tym roku w Norwegii latem to jakaś apokaliptyczna abstrakcja. Trawa wyschła na wiór, wiele rzeczek niknie w oczach, drzewa powoli przybierają już jesienne barwy.
Słowem końcowym powiem tylko, że wyczuwam swoją fotograficzną duszą, iż trasa ta, jak i cała Aurlandsdalen w soczystej zieleni i chmurach naprawdę zyska milion do atrakcyjności. Sumując to bardzo polecam. Całościowo jak dla mnie 7/10 w słońcu i 8/10 w niskich chmurach.