W Omanie nie brak przepięknych dróg — jest tu ich na pęczki — ale, jeśli miałabym wskazać tylko jedną niesamowitą drogę to byłaby to droga wiodąca przez Wadi Bani Awf, mijająca Snake Canyon i wioskę Bilad Sayt.
Na początku przeklinasz w myślach fakt, że w Omanie jeszcze nie wszędzie są asfaltowe drogi. Albo w ogóle jakiekolwiek. Patrzysz na żwirowo-piaskowe klepisko, które robi tu za drogę, dziwisz się, że jest oznaczone na mapie jako droga drugorzędna — myślisz sobie, że nie na to liczyłeś. Bo przecież na takiej drodze trudniej się jedzie, kurzy się, buja, trzęsie, boli dupsko. Jeszcze te zakręty i przewyższenia! Nic, tylko garściami zażywać aviomarin.


Punkt widokowy na góry Al Hajar i Wadi Bani Awf

Autoportret, ledwo dobiegałam na czas po tych kamieniach

Jednak po pewnym czasie ta naturalność i surowość dróg zaczyna ci się podobać. Widoki z każdą dzikszą drogą stają się jeszcze lepsze i lepsze. Aż w końcu wiesz, że za nic nie oddałbyś tych piaskowych bezdroży i że jazda po nich to prawdziwa przyjemność, a przede wszystkim wielka przygoda!
* * *
Wyruszyliśmy wieczorem po pracy — w czwartek, bo weekend w Omanie obejmuje piątek i sobotę — by już kolejnego dnia być na punkcie widokowym, na wschód. Owy punkt widokowy ledwo wygrzebałam z map Google i nie byłam pewna jaki widok tam zastaniemy, kiedy już będzie widno.
Noc. Nie taka długa droga z Birkat Al Mouz, ale dość mozolna przez wielką ilość hopków. Po wysiadce z auta, po dojechaniu na miejsce, czułam jedynie, że dookoła jest jakaś nieograniczona przestrzeń. Poczułam też w końcu przyjemny górski chłód. W górach zawsze można liczyć na temperatury o 10 stopni mniejsze, szczególnie w nocy. A to już kwiecień, temperatury za dnia na nizinach sięgają nawet 40 stopni.
Nic tak nie boli jak poranne wstawanie. A już na pewno nie poranne wstawanie, gdy chce się siku, w zasięgu 20 km nie ma wystarczająco dużego krzaczka, a na zewnątrz słyszysz grupę Hindusów, którzy bekają i drą pysia. O tak, to tutaj norma. Jeśli jest 6 rano, a Ty śpisz sobie gdzieś w dziczy w namiocie, prawdopodobnie obudzi cię grupa Hindusów, która beka, pierdzi i krzyczy do siebie, zamiast mówić. Czasem w komplecie jest jeszcze muzyka. Serio. Zatem obudzona potrzebą i bekiem jakiegoś Hindusa wypełzłam z namiotu i już wiedziałam, że ten punkt widokowy, to strzał w dyszkę!
Pięknie tam! Zdjęcia powyżej.
Sam wschód co prawda pozostawiał nieco do życzenia. Ogólnie w Omanie tak naprawdę pomimo, że pełne słońce jest tu z jakieś 350 dni w roku to wschody i zachody są dość nieklarowne, nieprzejrzyste. Dzieje się tak przez piasek, pył pustynny, który przez wiatry, brak opadów i brak jakiejkolwiek bariery unosi go w powietrzu. Nad horyzontem zatem prawie zawsze zawieszona jest mglista warstwa. Tak było i tym razem.
* * *



Wadi Bani Awf jest bardzo rozległym terenem i nie ma tu jednego punktu czy celu. Na mapie widnieje również jako Wadi Sahtan Road — wymowna nazwa, która szybko zyskuje znaczenia patrząc na drogę, ilość zakrętów, przepaści, pionowych skał — droga ta uznawana jest za jedną z najtrudniejszych do przejechania w całym Omanie. Cała droga ma od około 60 do 100 km w zależności od tego, gdzie ustawimy punkty startowe. Głównymi, większymi miastami, do których można się odnieść, między którymi prowadzi ta droga to Al Hamra i Al Rustaq.
O czym należy pamiętać wybierając się na ten offroad?
Niezbędne jest tu auto 4WD. Widziałam na drodze jednego sedana, ale wątpię by ta historia się dobrze skończyła. Sama droga jest dość szeroka, ale i wyboista. Na pewno też przyda się manualna skrzynia biegów, albo opcja 1 i 2 biegu. Jest bowiem sporo małych pagórków, często pod sporym nachyleniem. U nas aż przegrzał się płyn do skrzyni biegów!
Sam offroad w Wadi Bani Awf jest bardzo rozległy i ma kilka rozgałęzień. Osobno znajdziemy drogę na Bilad Sayt, jeszcze inaczej wiedzie droga do Little Snake Canyon i inaczej do głównego Snake Canyon. I właściwe Wadi Sahtan jest bardziej wgłąb Wadi Bani Awf.
SNAKE CANYON
Czy może być po drodze za dużo ładnych widoków? Owszem. Czy może być za dużo kanionów, do których można wejść? Owszem. Borze szumiący! I to jakich! Naprawdę kanionofilia w tym Omanie gwarantowana. Przy trzecim odcinku Wężowego Kanionu (ang. Snake Canyon — nazwę kanion zawdzięcza swojemu kształtowi, wije się bowiem jak wąż) już wiedziałam, że nie byłabym w stanie znieść już więcej, naprawdę.
Mówię to ja, miłośniczka kanionów.

Żeby nie było, że jestem persona non grata, fot. Dominika Dudała


Najśmieszniejsze — i najgorsze, i najwspanialsze — jest to, że wejścia do każdego z odcinków nie są w żaden sposób oznaczone, nie ma żadnych znaków szczególnych, wciąż będą stanowić pewną zagadkę. Gdyby nie fakt, że był z nami Ali i wiedział, kiedy dokładnie się zatrzymać, w życiu bym tam nie trafiła. Błądziłabym pewnie po okolicy jak zgubiona koza. Ale dzięki temu, że to wciąż takie tajemnicze miejsca — praktycznie nie ma tam ludzi. My spotkaliśmy jedynie jedną duszyczkę, która czekała na swoich towarzyszy, którzy akurat byli na canyoningu.
Chwilami się czułam jakbym była w moich wyobrażeniach słynnego Kanionu Antylopy. Śmieszne, bo tak samo jak ten najsłynniejszy kanion na świecie Wężowy Kanion ma swój podział na Mały i Duży(Antylopę z tego, co wiem dzieli się na Górną i Dolną, ale również Snake Canyon widziałam w wielu tłumaczeniach jako: Upper, Lower, Little Snake Canyon, Snake Gorge — wszystkie te wersje można spotkać, każda dotyczy po prostu innego odcinka kanionu).
Właściwie obie nazwy też nawiązują do zwierzęcia — ja sobie mówię „wężowy”, ale co jeśli to jest Kanion Węża?! Choć jeśli od kształtu to bardziej logiczne jest tłumaczenie, że wężowy. Węży na miejscu nie widziałam, choć zapewne jakieś są.



Ważna rzecz na temat kanionu jest taka, że nie powinno się tu wybierać się samemu. Kanion jest wąski, bywa głęboki, poziom wody również się bardzo mocno zmienia — to też tłumaczy, że nie zawsze jest tam woda, a czasami jest jej za dużo i canyoning tam jest niemożliwy — kanion bywa bardzo wąski i wymaga też sprzętu takiego jak kask, czy liny. Przejście kanionu jest wymagające, całość powinna zająć od 4 do 5 godzin. Niezbędny jest tu profesjonalny przewodnik. Na pewno wielkim plusem byłoby też posiadanie jakichkolwiek podstaw wspinaczki. Cała wyprawa na adventure w kanionie też jest ciężka logistycznie. Kanion bowiem ma kilka odnóg i zazwyczaj robi się tak, że wchodząc z jednej strony, wychodzi się inną. Niektóre półki skalne na trasie uniemożliwiają też czasem powrót tą samą drogą. Trzeba się przygotować na pracę z liną, skoki do wody, pływanie, wspinaczkę po kamieniach. Orientowałam się w cenach takiej przygody — słyszałam o 25 rialach, ale cena z normalnym przewodnikiem, a nie samozwańczym ziutkiem to wydatek przynajmniej około 40-50 riali.
Jak zawsze będę polecać Alego, aby Wam kogoś polecił. On przewodnikiem po tym kanionie nie jest, ale ogarnia tu najlepiej i dobrze wie, co, kto, gdzie i jak. Serio, rekomenduję z czystym serduszkiem.
Do kanionu można letko zajrzeć i kawałek się przejść bez potrzeby posiadania przewodnika. Zorientujecie się, kiedy droga dalej nie będzie już możliwa. Nagle do pokonania będzie skok z kilku metrów do wody.


Ali (aka. OmanTripper) w Little Snake Canyon
Dużo łagodniejszą wersją jest Little Snake Canyon. Znajduje się on kawałek dalej, a droga którą trzeba przejechać by tam dotrzeć jest naprawdę spektakularna. Chyba jeden z moich najulubieńszych odcinków całego offroadu. Natrafiliśmy na czas, kiedy w obu kanionach poziom wody był naprawdę znikomy. W Little Snake Canyon nie było ani grama wody.
Wadi Bani Awf ma też to do siebie, że tu panują trochę inne warunki atmosferyczne, ono ma swój mały mikroklimat (choć i tak jest piekielnie gorąco). Częściej nad wadi zbierają się chmury, zmieniają temperatury. Całe wadi znajduje się jakby w takiej niecce otoczonej górami — i to nie byle jakimi! Dookoła dwu i trzy-tysięczniki, a w tym najwyższy omański Jabal Shams, czyli Góra Słońca.
BILAD SAYT
Jedną z większych atrakcji jest też wioska Bilad Sayt — ale jak to z nazwami w Omanie bywa — funkcjonuje też wersja Balad Sayat. Kiedyś się pytałam Alego, dlaczego tak jest? Czemu jedna rzecz ma tyle nazw, np. taki Jabal Shams spotyka się jako Jebel Shams. No i która wersja poprawna? Oman akurat jest miejscem, gdzie naprawdę jest sporo przybyszów — z Indii, Bangladeszu, Pakistanu, Zanzibaru i ogólnie z Afryki. Każdy mówi po swojemu, akcenty się mieszają, w spory błąd wszystkich wprowadza również próba zapisu łacińskiego arabskich słów, ponieważ każdy zapisuje tak jak słyszy a słyszy różnie.
Wioska sama w sobie wygląda ładnie tylko z odległości i tylko na jednym zdjęciu, nie ma raczej wiele więcej do zaoferowania (albo ja jestem już zepsutym turystą i jak coś się nie świeci to mnie nie interesuje). Szczerze to spodziewałam się nieco więcej.
Ale cóż, często tak jest, że jak się zaczyna czegoś oczekiwać to potem lipa — a jak się nie oczekuje, to bywamy miło zaskoczeni!

Takie cuda po drodze! To ponoć najsłynniejsze boisko w Omanie


Wioska Bilad Sayt
Wioskę najlepiej oglądać przed żniwami — wtedy też te tarasy uprawne zielenią się i wygląda pewnie wszystko znacznie piękniej. Jak widać ja się spóźniłam i zostały tylko jakieś zielone wypierdki.
To tutaj zaczyna się również trasa trekkingowa W8 — to takie małe, dodatkowe info dla zainteresowanych. Wiem tylko jedno, że byłam tu w kwietniu, na początku kwietnia, kiedy to mówi się, że kwiecień to jeszcze przyjemność (oh fucking no! ja się roztapiam), totalnie nie wyobrażam sobie iść na jakikolwiek spacer w południe, nawet po płaskiej powierzchni przed listopadem, czy po końcówce lutego. Oman to chyba najgorętsze miejsce w jakim byłam. A wszyscy mówią, że jeszcze przyjemnie jest. Po kwietniu już tylko suchary lecą. Sytuacja: wieczór, czerwiec i rozmowa wygląda tak:
– Czemu jesteś taki spocony? Co robiłeś?
– Siedziałem.
* * *

Widzicie kozy w okienku?!

Po drodze (niedaleko punktu widokowego) można napotkać taką fajną formację skalną — choć fajnych formacji skalnych jest tu cała masa, ja dostawałam prawdziwego oczopląsu.
Wróciliśmy na ten sam punkt widokowy, na którym nocowaliśmy — Eastern Hajar. Zachód okazał się jeszcze bardziej widowiskowy, ale również dużo bardziej zatłoczony. Jak rano byliśmy jedyną z może 3 grupek na dość spory obszar, tak o zachodzie nie było gdzie zaparkować! Jeśli macie wybór — nie wybierajcie się tam w weekend, a już na pewno nie z piątku na sobotę, bo nawet nie będzie gdzie siknąć by nie zostać zauważonym. Piaskowa mgiełka wciąż unosiła się nad górami, ale i tak widoki były cudowne. Widać było nawet nitkę posnutą między górami — drogę — można było prześledzić sobie większość trasy jaką się pokonało.
Naprawdę bardzo polecam taką wycieczkę po Wadi Bani Awf.
Chyba jeden z fajniejszych omańskich moich tripów. No i pasował idealnie do idei, że w podróży to nie cel się liczy a droga. Bo tu właśnie to ona jest celem samym w sobie.
* * *
PS Kojarzycie historię, dokładniej film w tym wypadku „Lion. Droga do domu”? Tam jest taka scena początkowa, z motylami. Młody bohater stoi sobie na pofalowanym pustkowiu, a dookoła one, motyle, setki motyli. Wiecie, że mieliśmy to samo?! No dobra, może nie to samo, bo nie mieliśmy specjalisty od FX, ale okrążały nas masy motyli! Były wszędzie. Jakież to było bajkowe! A swoją drogą polecam ten film, idealny wyciskacz łez.


Widok na Bilad Sayt i Wadi Bani Awf z punktu widokowego Eastern Hajar
