Na Lofoty w zimie jadą nieliczni. Niby. Bo zmierza tam właściwie każdy, kto szuka piękna. Piękna surowego, niedostępnego i dzikiego.
Ale czy tak właściwie jest? Czy Lofoty to takie niedostępne miejsce? W końcu to archipelag wysp leżących już za Kołem Podbiegunowym. Samo to stwierdzenie napawa człowieka zewem wielkiej, niedostępnej przygody. W końcu to Arktyka! A to już brzmi tak dumnie. Tak przygodowo. Prawdziwie podróżniczo, a nie jakieś ciepłe kluchy.
O ile natura potrafi być tu zaiste sroga, tak stwierdzam, że z tą dzikością Lofotów można długo polemizować. Jest tam właściwie wszystko, czego potrzeba człowiekowi do życia. Jest i kilka większych miasteczek takie jak Bodø, Narvik czy Tromsø, więc w razie czego zawsze można się tam jakoś przetransportować.
Zajmuje to co prawda znaczną ilość czasu, ale za to masz często wiele opcji transportu do wyboru. A i drogi są dobre. Co prawda zdarza się tak, że potrafią być zamknięte ze względu na szalejącą śnieżycę czy sztorm, ale nie jest to domena typowo lofocka. W Kanadzie też spotkałam się z zamkniętymi drogami ze względu na opad śniegu, w Omanie z powodu powodzi spowodowanej przez wadi. Ludzie od zawsze potrafili wziąć na klatę srogie warunki i osiedlić się właściwie wszędzie. Nawet w najbardziej niedostępnych miejscach.
Tak właśnie jest też na Lofotach.












Wytrzymujesz te wszystkie zwykłe, malutkie i wielkie utrudnienia, dostosowujesz się do panujących tam warunków, do natury, terenu, ale w zamian dostajesz naprawdę oszałamiające piękno. Dostajesz magię na co dzień. Doświadczasz jej, a twoje trudy zostają wynagrodzone. I uświadamiasz sobie, dlaczego jeździsz 30 km do najbliższego sklepu.
Trzeba być trochę szalonym by mieszkać na Lofotach.
Trzeba być też niezwykle wrażliwym na piękno.
Zakochani w Północy?
Szaleństwo i wrażliwość chyba zawsze szły ze sobą w parze. Niektórzy by rzekli, że szaleństwo i miłość, ale od wrażliwości do miłości jest chyba niewielka granica. A może i właśnie to wrażliwość jest kluczem do miłości? Jedziesz w takie miejsce, bo ujmują cię swoim pięknem. Tak bezgranicznie. Dotyka to twoją wrażliwość. Więc zaczynasz mieć dobre emocje, może nawet zaczynasz żywić uczucie do miejsca?
Ci, co mieszkają na Lofotach muszą je kochać. I to ponad wszystko. W każdej postaci, nawet tej najsurowszej. Bo trzeba wciąż bardzo kochać, a serce musi mocno bić, szczególnie, jak odmarza ci pół twarzy i każda kończyna.
Bo łatwo zakochać się w czymś przyjemnym, prostym. Trochę trudniej tą miłość utrzymać, kiedy nie jest już łatwo.
Chociaż mówi się, że im trudniej, to tym większa satysfakcja?
Czy myślicie, że mieszkańcy Lofotów czują tą satysfakcję, kiedy wyglądają za okno i widzą tą paletę pastelowych barw i kolorów tak magicznych, że nawet ciężko to przyrównać do czegokolwiek innego?








Światło na Lofotach a zima
Jak szykowałam swój trip po Lofotach to wiele osób mówiło mi, że przecież na Północy w styczniu to ciemno będzie. I potem powtarzasz te słowa osobom, które na tej Północy mieszkają.
To jest najbardziej kolorowy czas
Czytasz gdzieś coś takiego, potem sprawdzasz wschody i zachody Słońca. Myślisz — szalone słowa. Bo i widzisz, że właściwie to tylko 4 godziny światła każdego dnia. Ale są to 4 godziny niesamowitego światła, niskiego, ciepłego, o niesamowitej barwie. Pomarańcze, róże mieszają się z błękitem dając niekiedy niesamowitą paletę pasteli.
A kiedy Słońce już zajdzie, a na niebie widać Księżyc — oświetla on tak mocno całą okolicę, że masz momentami wrażenie, że poustawiane są dookoła ciebie jakieś lampy, reflektory. Śnieg jeszcze też dodatkowo wszystko rozjaśnia. Jak masz trochę szczęścia to zobaczysz też zorzę polarną.
Nagle noc staje się atrakcyjna. Nabiera zupełnie nowego znaczenia. I wcale nie przeszkadza ci, że ciemna noc zaczyna się o 16 po południu, a kończy o 9 rano. Każdy kolejny dzień wydłuża się tak znacznie. Czujesz tę zmianę na własnej skórze, dosłownie ją widzisz. Trochę to abstrakcyjne, bo zmiany długości dnia w Polsce odczuwasz po miesiącu, czasem dwóch.
No i to właśnie w styczniu Słońce znowu zaczyna gościć na lofockim niebie znowu.
Znowu nastaje tam też dzień.
Co właściwie robi się na Lofotach?
Ja w styczniu pojechałam, bo chciałam zobaczyć tamtejszą zimę. I chciałam tam spędzić urodziny. Ale wiele osób mnie pytało, co ja właściwie zamierzam tam robić?
Jak to co?! Zdjęcia!







Lofoty to raj dla fotografów.
Już pomijam fakt, że właściwie każdy przywozi bardzo podobne kadry. Te same spoty. Te same domki. Klasyka. Czerwone, rybackie domki na palach — rorbuer — na wyspie Hamnøya to już klasyka. Nawet nie pokazuj się z powrotem w kraju, jeśli byłeś na Lofotach i nie zrobiłeś najbardziej popularnego kadru okolicy.
Co ciekawsze te domki to tak właściwie hotel — Eliassen Rorbuer — hotel, który poza sezonem nie kosztuje aż takich milionów monet jak na Norwegię. Podkreślam — jak na Norwegię. Nawet nie próbujcie przeliczać. A w środku jest bardzo przytulnie i muszę przyznać, że nocleg tam to była jedna z lepszych decyzji. I jeden z fajniejszych i najbardziej malowniczych noclegów mojego życia. O!
Kraina kadrów
Hamnøya, Olenilsøya, Sakrisøya i Reine to tak jakby jeden wielki fotograficzny kurort. Kadry rosną jak na pęczkach, domki przepięknie się komponują z górami w tle, Słońce idealnie się układa. Ktoś to przemyślał, jak budował.
Z ciekawostek dodam, że Lofoty to według kilku rankingów, na podstawie danych z tzw. pupy, to najbardziej fotografowane miejsce w Norwegii. To też wg Instagrama, najczęściej oznaczane miejsce w Norwegii w owym serwisie.
Szczerze, to nie dziwią mnie te dane. Sama dołożyłam swoje cegiełki.














Naprawdę nie trzeba się aż tak starać by na Lofotach zrobić dobre zdjęcie. Idziesz, cykasz, lecą lajki. Ale niektóre miejsca są bardziej fotogeniczne niż inne. A na pewno bardziej obfotografowane. Wszystko w jedną, moją ulubioną myśl.
Wszyscy mają Mambę, mam i ja!
To trochę tak jak ze wszystkimi klasykami. Jedziesz do Paryża i robisz zdjęcie wieży Eiffla. Jedziesz do Kambodży i masz zdjęcie Angkor Wat, do Londynu i fotografujesz Big Ben, jedziesz na Jawę i przywozisz zdjęcie Bromo o wschodzie słońca. Proste. Takich miejsc jest cała masa, a idealnych foto-spotów na Lofotach, a szczególnie w ich południowej części jest jak na pęczki.
Gdzie robić zdjęcia na Lofotach?
Miejsca, który każdy fotograf zechce odwiedzić to będzie most łączący wyspę Hamnøya i Toppøya, bo to z niego jest ten idealny klasyczny kadr na czerwone domki z górą w tle. Idąc dalej, na Toppøya, masz idealny biały domeczek z mchem na dachu — a jak wejdziesz na murek obok drogi to będziesz mieć idealną perspektywę. Kawałek dalej jest Olenilsøya. Wyspa sama w sobie może i nie jest aż tak ciekawa, ale jak wejdziesz na górkę po wydeptanej ścieżce będziesz mieć piękny widok z lazurowym wypłyceniem na inną wyspę, wyspę usłaną żółtymi domkami. To Sakrisøya. Sama wysepka też oferuje tuzin kadrów. No i dalej Reine. Największe w okolicy. Kadrów tu na pęczki.
Czy przeszkadza mi to, że mam takie same zdjęcia jak inni? Nie. Bo miałam niesamowitą radość w sobie, kiedy mogłam te zdjęcia zrobić, sama, osobiście. I że moje oczy to widziały na żywo.
I po tej podróży utwierdziłam się w jednym — należę do tej grupy szaleńców zakochanych w Północy.














