Jak Dolomity, to musi być też i szlak na Lago di Sorapis. Bo jezioro jest szalenie turkusowe, a z tyłu widnieją fotogeniczne formacje skalne. Wszystko układa się w piękny kadr.
Zaiste, jezioro Sorapis jest zapewne jednym z najbardziej fotogenicznych jezior we włoskich Dolomitach. Kolor wody jest szalenie turkusowy, a z tyłu jeziora możemy podziwiać piękne formacje skalne masywu, o wdzięcznej nazwie, Palec Boga (it. Dito di Dio). To właśnie te dwie składowe sprawiają, że nad jezioro, w każde lato, przyciąga masa turystów i fotografów.
Zanim jednak ochoczo zabierzemy się za wędrówkę i ruszymy na szlak (tak jak my z Kingą), warto jednak uświadomić sobie kilka spraw i dowiedzieć się nieco o szlaku (nie tak jak my z Kingą).

Lago di Sorapis — informacje wstępne
Lago di Sorapis jest położone na wysokości 1923 m n.p.m. Jezioro swoją barwę zawdzięcza minerałom znajdującym się w skałach, woda mimo, że pięknie turkusowa, jest też dość mętna. W jeziorze zabronione są kąpiele i pływanie.
Koło jeziora znajduje się schronisko, czyli Rifugio Vandelli. Jeśli ktoś chce pozostać nad jeziorem o świcie, robić którąś z pobliskich via ferrat zdecydowanie polecam nocleg w schronisku. Również biorąc pod uwagę, że w okolicy jeziora zabroniony jest kemping. Trzeba wziąć jednak pod uwagę, że schroniska w Dolomitach w październiku są już w większości zamknięte.
Szlaków prowadzących do Lago di Sorapis jest kilka. Najpopularniejszym i jednocześnie chyba najłatwiejszym szlakiem jest droga oznakowana w wielu miejscach jako 215. I ten szlak właśnie zamiar mam opisać.


Jesienią Lago di Sorapis może być wyschnięte, stan na październik

średni
TRUDNOŚĆ
5,8 km
DŁUGOŚĆ
w jedną stronę
TYP
2-3 godziny
CZAS PRZEJŚCIA
592 m
PRZEWYŻSZENIE
Różne wersje szlaku?
Dolomity jak to Dolomity dają nieograniczoną garść możliwości. Życie można tam spędzić i nawet połowy nie zobaczyć. Kto był, ten wie, kto będzie, ten się dowie. A teraz powiadam Wam i ja — dróg do Lago di Sorapis, tudzież Lago del Sorapis, jest co najmniej kilka. W tym również można kicnąć sobie na Via Ferratę Vandelli lub dwudniową Giro Del Sorapiss. Można iść szlakiem 217 przez dolinę. Można również powspinać się nieco przez Forcella Marcoira, ścieżką 216. Możliwości jest naprawdę wiele.
Dla tych, którzy nie lubią kombinacji, a za pierwszym razem chcą iść po jak najmniejszej linii oporu, polecam szlak 215.
Mówi się o nim, że jest to szlak piesko-lubny. I to chyba najszczersza prawda, bo nawet w październiku (czyli poza sezonem) na szlaku spotkałyśmy z jakieś 20 psów. Nawet jamniki. A widzieliście kiedyś żeby jamniki chodziły po górach? Bo ja nie — aż do teraz.
Niemniej jednak, trzeba pamiętać, że szlak ten nie jest polecany dla osób z lękiem wysokości lub lękiem przestrzeni. Wyeksponowanych momentów jest mało, jednak wciąż, te które tam są, mogą sprawić, że zakręci się w głowie.

Kinga, autorka bloga Floating My Boat
Długość i przewyższenie
Szlak ma niecałe 6 kilometrów w jedną stronę, a suma przewyższeń to 592 metry. Szlak zaczyna się na wysokości 1808 m n.p.m. na Przełęczy Trzech Krzyży, a kończy na wysokości 1923 m n.p.m. Jednakże najpierw schodzimy w dół, na 1726 metrach znajduje się najniższy punkt szlaku. Zatem wchodzimy do góry łącznie około 355 metrów, a schodzimy około 237 (w jedną stronę, w stronę jeziora).
Trasa w kilku miejscach jest dość mocno wyeksponowana, posiada jednak dodatkowe pomoce w postaci lin, łańcuchów, schodków i mostków. Niektóre fragmenty szlaku zalewają małe strumienie i wodospady, bywa nieco ślisko i trzeba wziąć pod uwagę, że możemy przy okazji zmoknąć.
Szlak nie należy do niesamowicie długich, jednakże warto mieć te 2, powiedziałabym nawet bardziej 3, godziny na przejście tego w jedną stronę. Jeśli ktoś planuje roundtrip to do przejścia nagle robi się łącznie 12 kilometrów, razem z czasem spędzonym nad jeziorem, postojami na zdjęcia czy cokolwiek, warto liczyć 6 godzin na całą wycieczkę.
I jest to planowanie bardzo optymistyczne.
O ile nam zejście zajęło całkiem mało czasu, tak wejście z postojami, chwilą na oddech dla przestrzeni, czy na zdjęcie zajęło nam relatywnie sporo. Do tego jak dodamy nasz czas nad jeziorem, a przeszłyśmy właściwie szlak dookoła jeziora, robiłyśmy małą sesję, coś na wzór lunchu, nagle zrobiło nam się z jakieś 8-9 godzin!
Także mierzcie nie tylko optymistycznie, ale bierzcie pod uwagę styl waszych wędrówek. Ja wiem, że moje są bogate w postoje na zdjęcia, dlatego już dawno zarzuciłam myśli o czymś, że dam radę jakiś szlak przejść szybko. Nie w tym wcieleniu.
Gdzie zacząć szlak?
Szlak najlepiej rozpocząć na Przełęczy Trzech Krzyży (it. Passo Tre Croci). Tam, w dwóch różnych miejscach zaczyna się szlak drogą 215 (opisywany tutaj) oraz przez Forcella Marcoira, ścieżką 216.
Droga 215 zaczyna się na pastwisku. Jeśli dojrzycie koniki i tablicę informacyjną (trzeba odrobinę zejść drogą z przełęczy, w stronę Misuriny) to właśnie tam zaczyna się szlak. Jego początek jest dość dobrze oznakowany, potem jednak pojawiają się małe nieścisłości. Ścieżka jednak jest dość wyraźna, często uczęszczana, więc nie powinno być problemów ze zgubieniem drogi.
Choć prawda jest taka, że oznakowanie samego szlaku jest bardzo mizerne.

Sorapiss
OBSZAR
Dolomity mają wyjątkową budowę. Nie są jednym pasmem górskim jak to zwykle bywa. Na całą tą niesamowitość krajobrazu składają się poszczególne masywy posiekane dolinami. Tworzy to niesamowite kontrasty i piękne pole do fotograficznego oraz wspinaczkowego popisu. Masyw, w którym znajduje się jezioro Sorapis, nosi dokładnie taką samą nazwę. Czasem można się spotkać także z nazwą Punta Sorapiss. Najwyższy szczyt masywu ma 3205 m n.p.m.!
od maja do października
SEZON
Maj i październik to miesiące będące pod mocnym znakiem zapytania, bo jak to w górach jest, wszystko zależy od pogody i danego sezonu. Ja na szlak wybrałam się w drugiej połowie października. Trzeba wziąć jedynie pod uwagę, że jesień nie jest najlepszym miesiącem na dolomickie jeziora. Czemu? Jesienią większość z nich może być dość mocno wyschnięta! Chyba, że trafi się niesamowicie deszczowa aura. Woda w zbiorniku na pewno będzie na lepszym poziomie w czerwcu po topnieniu śniegów. Reszta miesięcy jest bardzo uzależniona od warunków pogodowych i opadów, bowiem brak deszczy będzie równał się niskiemu poziomowi wody w jeziorach.
Passo Tre Croci
START
Aby rozpocząć szlak musimy dostać się na Przełęcz Trzech Krzyży. Najbliższymi miejscowościami są Misurina oraz większa, Cortina d’Ampezzo. O ile jesienią nie ma problemu z miejscem parkingowym w porannych godzinach, tak myślę, że latem, kiedy sezon trwa w najlepsze warto przyjechać albo niesamowicie rano, albo trzeba liczyć się z myślą, że miejsca parkingowego może nie być. Latem między Cortiną a Misuriną kursuje lokalny bus. Zatem tak, szlak można zrobić i bez własnego auta.
Etapy wędrówki
Jak wędruję sobie po górach lubię sobie nadawać etapy do każdego szlaku. Przyznać się, kto tak jeszcze robi? Jakoś łatwiej mi wtedy odliczać czas, odległość, jakoś płynniej po głowie przechodzą wszelkie przemyślenia. Oczywiście tutaj też to uczyniłam. Szlak na Lago di Sorapis podzieliłabym na 3 etapy.
Pierwszy etap jest najłatwiejszy, ale także dość dłużący się. Idzie przez las, pastwisko, z początku droga jest niemal przejezdna dla auta, dopiero z czasem staje się coraz węższa. Mniej lub bardziej odcinek jest dość wypłaszczony, i ten etap klasyfikuję na około 4 kilometry.
Drugi etap zaczyna się w momencie pierwszego troszkę bardziej stromego podejścia. Nie da się tego przeoczyć. Już przeszliście łatwo i przyjemnie 4 kilometry, zdążyliście przywyknąć do łagodności szlaku, a tu nagle niespodzianka! Jednak trzeba troszkę się nasapać. Co więcej, jest to etap, na którym znajdują się ekspozycje przestrzenne, trochę łańcuchów do złapania, trochę śliskich kamieni, lecących na ciebie wodospadów (których nie da się uniknąć, przygotuj się na szybki prysznic), schodków, mostków i wszelakich tego typu rewelacji.
Na pewno etap drugi jest najbardziej fotogeniczny, jednak warto tutaj zachować ostrożność. Jest relatywnie krótki, bowiem ma niecały 1 kilometr, jednakże kilometr kilometrowi nie równy.
Na tym etapie powoli wchodzimy na zawieszoną dolinę, przestrzeń powoli zamyka się, a przepaść kurczy.
Trzeci etap, ostatni, to etap leśny. Już czujesz, że jesteś blisko, już widzisz, że znajdujesz się w wyżej położonej dolinie. Jednak do przejścia wciąż zostaje jakiś kilometr, dwa. Już troszkę się dłuży, już tracisz nadzieję, ale nagle las kończy się, dostrzegasz schronisko, Rifugio Vandelli, i już wiesz, że zaraz zobaczysz jezioro.

Październik to idealny czas na tzw. larch season


Lago di Sorapis było praktycznie wyschnięte, stan wody na październik
Dochodzisz do jeziora pełen szczęścia i nadziei, że zaraz zrobisz najlepsze zdjęcia na instagrama ever! A tam masa ludzi. I piesków. Teraz zostaje odczekać swoje w kolejce. No dobra, my nie musiałyśmy nic czekać, byłyśmy bowiem w październiku, ale i tak, turystów tu nie brakowało.
Z pamiętnika niedzielnego piechura
Kolejny beztroski, choć zimny już poranek w Dolomitach. Rozpoczęło się jak zwykle od małego zawału, bo kamper troszkę nie chciał odpalić. Diesel w końcu, a stał właściwie 2 dni na sporej wysokości przy niskiej temperaturze. Odpalił i ruszyłyśmy.
Przejechałyśmy tylko kawałeczek, bo znad jeziora Antorno, tuż koło Misuriny do Przełęczy Trzech Krzyży jest zaledwie 8 kilometrów. 15 minut jazdy, nic. Chwila grzebalstwa w kamperze, ostatnie dopinanie plecaka. Dziewczyny — Magda i Ewa — ruszyły chwilę wcześniej, bowiem szykowały się na Via Ferratę Vandelli.
Di czy Del? Oto jest pytanie!
Poranek był dość wyziębiający, nabrałam na siebie milion warstw termicznych, które z każdym metrem coraz bardziej były zbyteczne. Aż w końcu stanęłyśmy i zaczęłam ściągać z siebie właściwie wszystko. Dosłownie wszystko, w pewnym momencie stałam na szlaku w bieliźnie. Kinga chwilę później zaczęła nagrywać relację, a ja dowiązując buty wtrącałam swoje trzy grosze.
– Lago del Sorapis…
– Di!
– Del! Na bank.
– Di…
Takim oto zacnym dialogiem razem z Kingą, autorką bloga Floating My Boat, rozpoczynałyśmy naszą wędrówkę. Założyłyśmy się o kawę. Ostatecznie okazało się, że obie nazwy funkcjonują. Ja pozostanę przy Lago di Sorapis, choć na znakach na szlaku było napisane Lago del Sorapis.

Razem z Kingą jesteśmy ambasadorkami Meindl Polska
Żadna nie wiedziała ani ile właściwie kilometrów jest do przejścia, którym szlakiem właściwie idziemy, jakie jest przewyższenie. Powiem tak, ilość, mnogość i rozmaitość informacji przed, przytłoczyła nawet i mnie.
Maps.me również nie pomogło, bo jak zawsze pokazuje idealną drogę, tak okazało się, że na Lago di Sorapis są przynajmniej 2-3 szlaki z miejsca, w którym zaczynałyśmy. I nigdzie nie ma opisu, który jest najtrudniejszy. Ani o tym, jakie naprawdę jest przewyższenie. A w głowie świtał mi jakiś opis.
„Wiele godzin męczącej wędrówki”
Było. Gdzieś. Czytałam. Teraz jak sobie myślę — ten szlak to trochę taki spacer bardziej. Taki solidny, ale wciąż. Spacer.

Myśl o czakrach!
Choć wiem, że Kinga na niektórych odcinkach przeżywała swoje not-the-best-time-of-my-life. To i tak wszystko bardzo dzielnie dała radę przejść i jestem z niej w cholerę dumna. Bo dla mnie to może nie jest żadna trudność — przejść szlak, który jest mocno wyeksponowany przestrzennie — ale wiem, że nie wszyscy wszystko mierzymy tą samą miarką. Starałam się jak mogłam by wesprzeć Kingę chociażby słowem.
Nawijałam o czerwonej czakrze. O korzeniach. O szerokiej ścieżce. Jak mocno stoimy na ziemi. W głębi serducha mam nadzieję, że pomogło to choć trochę. Widziałam jak u Kingi przebiega milion myśli w głowie, walczy w środku niczym Dawid z lwami.
Widziałam stresik drogą powrotną. Ale w drugą stronę poszło szybciej. No i zostałam oficjalnie — wiecie-jakim, słowo na „ch” — fotografem, bo nie oddałam dramatyzmu przepaści i szlaku, który pokonywałyśmy.
Mijały nas niezliczone ilości spacerowiczów z psami. I to psami każdej maści, wielkości i rodzaju. Już wspominałam o jamnikach? Spotkałyśmy ponownie dziewczynę z kanadyjskiej marynarki, którą dzień wcześniej spotkałyśmy na szlaku na Tre Cime.
Jesień na szlaku?
Już na samym początku, ktoś zachwycił nas informacją, że jezioro jest wyschnięte. Ale już kolejny wędrowiec pochwalił się zdjęciem znad jeziora. Że trochę tej wody jeszcze tam jest. No tak, jesień, mało opadów, wszystko wysycha. Ponoć kilka dni wcześniej było jeszcze gorzej.
Nad samym jeziorem spędziłyśmy prawie 2 godziny. Czas ten spędziłyśmy głównie pod hasłem zdjęcia. Zdjęcia, to dla nas, to dla Meindl’a. Przedeptałyśmy po lepkiej, nie do końca wyschniętej gliniastej brei, która doszczętnie pokleiła nam podeszwy. Rekreacyjnie przeszłyśmy loop dookoła jeziora. Prawie. Bo nie wiem jak to możliwe, ale zgubiłyśmy tam szlak.
Aby jeszcze było zabawnie, o ile Kinga miała swoje not-the-best-time-of-her-life, ja miałam swoje the-best-time-of-my-life. Przynajmniej na zdjęciach. Jako fotograf, wiecie — jak szewc bez butów, to ja bez zdjęć. Aż do wyjazdu z innym fotografem! I tu chwila, kiedy nikt nie spodziewa się aby wyglądał korzystnie — czyli właśnie przeszedłeś z 12 kilometrów, jesteś głodny i wyświechtany. I pyk! Nagle okazuje się, że wyglądasz tak dobrze, że to czas na twoje nowe profilowe!

Fot. Kinga Madro
Sumując, muszę przyznać, że pomimo niskiego poziomu wody (i jej większego zmętnienia) to wszystko i tak wyglądało bajecznie. Wiele za sprawą modrzewi, które jako jedyne iglaste drzewa, na jesień zmieniają kolor. W Kanadzie mówi się o tym jako o larch season. Widać jak w krajobrazie przepięknie wyglądają te pomarańczowe iglaki.
Jeśli ktokolwiek rozważa na październik ten szlak, na Lago di Sorapis, podpowiadam — warto!
