MENU
Oman

Kozi targ w Nizwie

Kiedy tylko dowiedziałam się o Kozim Targu w Nizwie od razu wiedziałam, że to będzie mój ulubiony temat fotograficzny na nadchodzące miesiące w Omanie. Wiedziałam, że napewno znajdę się tam więcej niż raz.

Sto. Tyle zdjęć ostatecznie udało mi się wybrać z koziej części. Nigdy się tak jeszcze nie wkopałam jak teraz, jak z okazji tego targu. Zawsze wydawało mi się, że im więcej zdjęć tym lepiej. Bo i z większej ilości łatwiej wybrać te najlepsze.

Zdradzę Wam teraz sekret. Wcale tak nie jest.

A swoją drogą to mocno zastanawiam się jak to w ogóle mi się udało? Zrobić tyle zdjęć w tym zgiełku, istnym chaosie, kurzu, ruchu. Tam działo się wszystko w takim zagęszczeniu, tempie, że połowy z tych kadrów w ogóle nie pamiętam. Amnezja kadrowa spowodowana dobrobytem tematycznym.

Tym razem utonęłam pod ilością zdjęć, a moja fotograficzna zachłanność stała się dla mnie największym wrogiem w tej sytuacji. Z ponad 5 tysięcy zdjęć byłam w stanie wybrać około pół tysiąca we wstępnej selekcji. PÓŁ TYSIĄCA WE WSTĘPNEJ SELEKCJI. Tak. Po kolejnej zostało ich 300. Podzieliłam zatem to na dwa. Bo przecież są i kozy, i targ sam w sobie, i ptactwo, i warzywa, owoce. Więc będą dwa wpisy.

Komu to się będzie chciało oglądać? Nikomu.

„Mniej znaczy więcej”

Znacie to powiedzenie? Mnie ono nie dotyczy, a na pewno nie tutaj. Choć chciałabym by tak było. U mnie w wypadku Koziego Targu, więcej znaczy jeszcze więcej, a słowo mniej popadło w czeluści zapomnienia i nieużyteczności. Totalne YOLO. Nie polecam tego jednak nikomu, bo zamiast satysfakcji można nabawić się depresji. Bo „co za dużo to niezdrowo”.

*     *     *

O targu, a właściwie suku w Nizwie usłyszałam już dawno. Była to jedna z pierwszych rzeczy o jakich usłyszałam, ogólnie w odniesieniu do Omanu, co tu ciekawego i dlaczego. Że ten targ to jak za dawnych czasów. Że nie na pokaz, że autentyk. Że to idealny temat fotograficzny, reporterski. Zainteresowani i zaintrygowani? Tak.

Nie pozostawało mi nic innego tylko iść samemu i sprawdzić, zobaczyć to na własne oczy, uwiecznić na własnej matrycy. Już pierwsza poranna wizyta na targu wywołała u mnie fotograficzną ekstazę! Jakbym miała opisać to wydarzenie jednym słowem, jakie byłoby to słowo?

Szał.

Dosłownie. Szał zdjęć, szał ludzi, kóz, szał wszystkiego. I ja sama czułam się jak szał. Dałam się porwać temu chaosowi, który miał tam miejsce. Zamotałam się w chusty, by nie zwracać zbytnio uwagi i wcisnęłam pomiędzy kozy i rzędy białych diszdaszy. Cały dzień myślałam o tym jakie to było super przeżycie ganiać z aparatem wśród tych kóz, kurzu i tego wszystkiego.

*     *     *

Jest 5 rano. Zwlekam się z łóżka w pierwszy dzień weekendu, piątek. O, zgrozo. Wstawanie o tej porze niezależnie od celu i wizji pięknych zdjęć zawsze boli. I zawsze przez pierwsze kilka minut myślę jednak czy może jednak nie lepiej zostać w łóżku? Wyspać się? Poduszka jest wtedy tak niesamowicie miękka, a pościel taka cudowna.

Kiedy już uda się opanować przywiązanie do wygody i komfortu, jesteśmy gotowi na zderzenie z rzeczywistością i nową przygodę okazuje się, że dopada ona nas jeszcze bardziej niż myśleliśmy. Na dworze wciąż ciemno i nawet zimno. Rześkie powietrze. Nam wystarczy sweterek (o tak, nawet sweterek w Omanie się przyda, szczególnie w zimowych miesiącach), Omańczyków można zaś zaobserwować już w puchowych kurtkach.

*     *     *

Ogólnie w Omanie trwają takie krótkie dni, tak niewiele jest słonecznych godzin.

Dzień zaczyna się około 7 a kończy w granicach 18. Tak, też byłam tym zaskoczona, ale w sumie to logiczne. Skoro na Północy w lecie jest wieczne słońce, zimą wieczna noc, to im bliżej równika tym bardziej to uśrednione przez cały rok.

Jedziemy, ale właściwie nie wiemy, gdzie dokładnie. To przecież Oman. W większości mapy można wsadzić sobie do pupy, wszystko tu działa na zasadzie poczty pantoflowej. Wskazówek przekazywanych z ust do ust. Więc? Jak poznać, że jedziesz w dobrym kierunku i targ jest coraz bliżej?

Po kozach ulokowanych w bagażnikach.

W pewnym momencie po prostu ulica aż gęstnieje od pick-upów z kozami siedzącymi na pakach. Oczywiście jak ktoś nie ma pick-upa to też nie problem. Koza będzie wyglądać wtedy z okienka bagażnika lub tylnego siedzenia. A im bliżej suku, tym więcej kóz. Koza to tu jak Gwiazda Polarna dla Północy. Po prostu jedź za kozami.

To tak teraz dla informacji. Byście wiedzieli, zapisali i będąc w Omanie koniecznie odwiedzili to targowisko. Totalny must see omański. Targ Kóz czy raczej Targ Żywego Inwentarzu, bowiem poza kozami możemy tam spotkać owce, wielbłądy, krowy, w innej części również ptaki, króliki, koty.

Psów nie ma.

Pies w kulturze muzułmańskiej to temat ciężki i przykry. Islam psów nie toleruje, nie lubi, uważa za nieczyste. Czy są tu psy mimo to? Są. Często dzikie, skazane na niełaskę losu. Mówi się na nie wadi dogs. Wyglądem przypominają takiego smukłego kundelka. Są strachliwe, boją się ludzi lub reagują agresją. Nic dziwnego, bo normalna reakcja Omańczyka na psa to rzucenie w niego kamieniem albo poszczucie czymś innym. Niestety dwukrotnie słyszałam o brutalnych morderstwach dokonanych tutaj na psach. Choć takich przypadków na pewno było więcej. Powiedzenie pieskie życie w Omanie naprawdę nabiera prawdziwego, w rzeczywistości strasznego znaczenia.

fot. Dominika Dudała

Czym jest zatem Targ Kóz? A czym nie jest? Jest wszystkim! No dobra, już się tak nie rozpływam nad tym jaki to wspaniały nie jest ten chaos. Sami sprawdźcie, zatem zapisujcie na swojej bucket liście!

Targ Kóz odbywa się
w każdy piątek między 6 a 8 rano
na suku w Nizwie, niedaleko fortu.

Targ odbywa się właściwie zawsze. Jedynym wyjątkiem, kiedy targ może się nie odbyć jest ramadan oraz inne święta. Dlatego planując swoją wizytę w Omanie, radzę zaplanować trasę tak, by na piątek rano być w Nizwie.

Kto się nie załapie w Nizwie ma jeszcze szansę na sobotni Targ Kóz w Sinaw — łączony z targiem rybnym, co też jest w sumie bardzo fajnym doświadczeniem — w tych samych porannych godzinach, ale tak jak już wspomniałam, odbywa się w sobotę. Jest nieco mniejszy, a arena do prezentacji zwierząt nieco bardziej zabudowana, także okazji do złapania porannego światełka może być jednak mniej. Oczywiście jeśli dla kogoś stanowi to problem.

Targ należy odwiedzić i on sam w sobie będzie wielkim przeżyciem, ale to nic w porównaniu z byciem na owym targu ze mną. Stanowię tam bonus. Czemu?

Ponieważ, po pierwsze, bezcenne jest, gdy rozczulam się nad małymi kózkami. Normalne jest dla mnie, że gdy zobaczę małą kózkę, po prostu ją łapię, biorę na ręce i piszczę przy tym (uwierzcie mi, naprawdę chcielibyście to usłyszeć):

„Kózka – Beejbiiiiikk!”

Po drugie, jak już mam taką kozę na rękach to prawdopodobnie wam ją wręczę. I jeszcze zdjęcie zrobię! Kozy dobrze się łapią, choć przyznam, że — uwaga — trochę wierzgają. He – he – he. Suchar tylko dla wtajemniczonych. Ale jak już bobas się usadowi potrafi się tak milutko wtulać. Słodzinki!

Po trzecie — znam już połowę tamtejszych twarzy.

Zawsze myślałam, że za każdym razem będzie nowy sort kupców i sprzedających. Otóż nie. Co tydzień widywałam te same twarze. Trochę mnie to zawiodło, a z drugiej strony się cieszyłam.

Także z wieloma panami już się rozpoznawaliśmy. Oczywiście, tylko z panami, bo panie są zbyt nieśmiałe na widok aparatu i tak pozasłaniane, że bardziej już chyba się nie da.

Ja też się tam zasłaniałam. Czemu? Dzięki temu zyskiwałam dużo większy szacunek albo przynajmniej tak mi się wydawało, w każdym razie to odczułam. Miejscowi widzieli, że szanuję ich tradycje, że robię to, co oni robią, to szanowano i mnie. Robiąc zdjęcia, czułam, że mogłam podejść bliżej, nikt na mnie nie psioczył, byłam trochę bardziej wmieszana w tłum.

Dla porównania, raz poszłam mniej zasłonięta i już nie było tak prosto.

Słowo końcowe w sumie jest zbędne, wszystko, co należy wiedzieć to tylko kiedy i gdzie ten targ się odbywa. Zdjęcia powinny już dopowiedzieć resztę historii. I chyba zachęcić.

Z drugiej strony nie chcę nimi zrobić znowu krzywdy temu targowisku. Żeby zaraz nie zrobiła się z tego przynęta na takich bezmyślnych turystów. Byłoby pięknie, by każdy mógł zobaczyć, doświadczyć, ale by wciąż to miejsce nie straciło swojej magii. By dalej było tą omańską perełką.

Autor

Nazywam się Paulina. I robię zdjęcia. Dużo zdjęć. Jestem zakochana w Północy. Uwielbiam być w drodze, ale czasem też fajnie się zatrzymać. Nawet na dłużej. I poznać, choć trochę wnikliwiej. Lubię podróżować intensywnie, a jednocześnie bez pośpiechu.