Trzy filmy, trzy dziewczyny, trochę sucharów, dużo łażenia, piękny Iran w tle i brak umiejętnej selekcji materiału przy montażu. Jeśli się na to godzisz, życzę miłego oglądania!
Na początku zapraszam do oglądania.
Oraz reklama, że oczywiście zapraszam do subskrypcji kanału mojego jutubowego. Dziękuję też tym, którzy już tam śledzą te filmowe poczynania i są na bieżąco. Choć wiem, że ostatnio rozbrzmiewały tam świerszcze, tak naprawdę z całym szczerym sercem chcę i pragnę to zmienić.
[tg_youtube width=”1920″ height=”1080″ video_id=”mOjfzQ2E5wk”]
[tg_youtube width=”1920″ height=”1080″ video_id=”ICRV5yPwmSA”]
* * *
Ja z tym filmem to mam w sumie bardzo ciężką relację.
On nie jest dla mnie tak naturalny i nie przychodzi mi tak miło (szczególnie montaż) jak fotografia. Mam swoje okresy, gdy nie mogę patrzeć nawet na inne filmiki, a tym bardziej na timeline. Może to też dlatego, że głównie jako pracę „codzienną” w „zawodzie” freelancera stanowią dla mnie głównie filmy. Potrafią mi się one przejeść, aż obrzydnąć. Bo to zupełnie co innego, kiedy robisz dla siebie, na pamiątkę i dla radochy, a co innego kiedy robisz dla kogoś. Ale muszę przyznać jedno – że satysfakcja ze skończonego filmiku, jaki on by nie był, czy zły, czy dobry – jest dużo większa niż ze zdjęć. I to jest fajne. Naprawdę dobre uczucie.
Są wyjazdy, kiedy w ogóle nie filmuję. Nie mam siły. Przytłacza mnie jednostajna forma. Kolejny klip z podróży? Nuda. Mówię serio.
Ja osobiście już nie mam siły oglądać filmików, które są tylko i wyłącznie klipami z muzyką i ładnym obrazkiem. Przerzuciłam się na takie, gdzie jest choćby minimalna forma narracji wykraczająca poza regularny klip. Może to moja fanaberia, może przejściowe zauroczenie klimatem bardziej dokumentu niż teledysku? Nie wiem. Wiem, że zmęczona byłam też tym całym slow motion. Wycwaniłam się i zawsze kręciłam na 50 klatkach. Bo i to potem całkiem łatwo zmontować, i nawet dobrze wygląda – zwolnimy, muzyczka pyk, i jest klip, który podbija oczy. W sumie też fajna pamiątka. Ale byłam zła na siebie, że tak bardzo się zmanierowałam. Chciałam tym razem zrobić coś innego.
Stwierdziłam – o tak, rzucę sobie wyzwanie, skręcę wszystko tylko na 24 klatkach. Swoją drogą – Canon, którego mam – w zwolnionym klatkarzu kręci jedynie na małym HD, a przyzwyczajona już jestem do pięknych obrazków o wysokiej jakości z produkcyjnych kamer i teraz wybrzydzam. Zepsułam się. Tak czy siak – postanowiłam – wszystko na 24 klatkach. I tak zrobiłam.
Oczywiście na montażu przeklinałam siebie i swoje widzimisie. Bo jak łatwo by było to zmontować, gdyby tylko było w slow?! Łatwo. Bardzo łatwo. I wyglądałoby lepiej. Tak efekciarsko.
A tu masz ci babo placek, łapa się trzęsie, ujęcia się trzęsą, soczewki w obiektywie również. Tragedia. Ale już po frytkach.
Bo w momencie, kiedy jesteś w podróży, jedziesz, żeby się bawić i przeżyć przygodę, właściwie to robisz też zdjęcia, jeszcze podejmujesz dialogi, oglądasz wszystko wokół, jesz, idziesz, ogólnie robisz wszystko, co normalny człowiek robi w podróży – to naprawdę myślenie o stabilizacji ujęć, które przepadają w samym momencie rozpoczęcia takiej myśli – to ostatnia rzecz jaka jest możliwa do realizacji. A latać i dźwigać stabilizatory też mi się nie uśmiecha. Fakt – chociaż w szkle mogłaby być jakaś stabilizacja. A tu nic.
W każdym razie moje clue sprawy to to, że chciałam zrobić coś innego niż zawsze. I w sumie to się raczej udało.
Co prawda wieje nieco dłużyzną. Wielu rzeczy nie przemyślałam, wiele błędów popełniłam, za które już na siebie nabluzgałam wzdłuż i wszerz jęcząc nad stołem montażowym. A same ujęcia kręciłam – żeby nie powiedzieć brzydko – nieco z przypadku. Ale nawet tak – taki filmik, to naprawdę świetna pamiątka. Za kilka lat uronię na pewno nad nim łezkę. Albo dwie.
Na sam koniec naszła mnie jeszcze tylko taka dygresja, że robienie wysokiej jakości materiałów filmowych w podróży wymaga naprawdę olbrzymiego poświęcenia, dobrego przemyślenia i brak tu jakichkolwiek skrótów. I też jeśli chcesz być w czymś dobrym, trzeba się poświęcić tej jednej rzeczy. Jednej.
* * *
Nigdy jeszcze w całym moim życiu nie zmontowałam filmiku, który miałby więcej niż 20 minut. I na pewno nie spodziewałabym się, że te 20 minut będzie dotyczyć jedynie 4 dni podróży.
Ponownie wyszło mi coś czego się nie spodziewałam. Ale ponownie uległam. Uległam temu, że to ma być pamiątka przede wszystkim, dopiero później cokolwiek innego. Że jakaś forma filmowa, jakieś video. Myślę, że warto robić takie rzeczy przede wszystkim właśnie w takim celu – mi żal było wyrzucać ujęcia, czy kończyć, urywać utwór, bo montując ten materiał ponownie przeniosłam się na irańskie drogi, przypomniałam sobie zapach tamtego powietrza, ten piaskowy, mglisty widok – a właściwie jego brak. Mimo, że filmowo i montażowo widzę tutaj masę błędów, wiem gdzie powinnam skrócić, co wywalić. To zdecydowałam zostawić. Właśnie na pamiątkę, na dobre wspomnienie. Chciałam patrzeć na drogę. Bo tak baj de łej to właśnie tak głównie wyglądają podróże – to przede wszystkim nieustanne bycie w drodze.