MENU

To takie ciekawe – zaglądać komuś do torby fotograficznej. Do portfela, do garażu, łóżka, talerza, wszędzie. Jakby to miało jakieś znaczenie – ale najwyraźniej ma – i to nie małe. Rozwikłajmy tą zagadkę raz na zawsze. Czym robię zdjęcia?

*     *     *
Chciałam tylko zaznaczyć, że ostatnio zmieniłam sprzęt. To, co widnieje tu na liście używałam dotychczas.
I pozostanie w rozpisce, jako że był to bardzo dobry sprzęt. Lecz niedługo opiszę i nowe cacko!
Niedługo update!
*     *     *

Co dokładnie znajduje się w mojej „torbie fotograficznej”, której właściwie nie mam? No właśnie. Bo nie mam torby fotograficznej. Ani plecaka. Sprzęt noszę w workach, normalnych plecakach, owinięty chustami, czasem w futerałach.

A teraz bez owijania w bawełnę. Jedziemy z tym koksem.

APARAT

CANON EOS 6D

Mój drogi przyjaciel. Trzecie oko, ręka. Drugi mózg.

W stosunku jakości do ceny uważam, że jest to najlepszy aparat na rynku pod moje potrzeby. Czyli: w miarę lekka pełnoklatkowa lustrzanka w przystępnej cenie. Wg mnie jest to już model tak klasyczny i dobry, że bez problemu nazwała kultowym – i spokojnie porównywałabym go z piątką. Wprowadzenie przez Canona tańszej wersji pełnoklatkowego aparatu to był miód na moje oko i serce.

Szóstka ma oczywiście swoje wady, jak jeden slot kart, czy jak filmy dla 50 fps zapisywane jedynie w 720p. Otrzymujemy jednak od szósteczki piękną plastykę obrazu i naprawdę przyjemną współpracę. Uważam, że jest to jeden z najbardziej udanych modeli Canona – i ogólnie – w świecie cyfrowych lustrzanek.

Niedawno na rynku pojawił się następca Canona 6D, jego młodszy brat – Canon 6D Mark II.

Cena pierwszej wersji zaczyna się od 5400 zł. 

Kiedyś posiadałam także Canona EOS 40D – który był moją pierwszą cyfrową lustrzanką – oraz Canona EOS 100D (miałam go na Islandii w zimie, oraz we Włoszech i Słowenii). Ponadto mam – i wciąż używam, aczkolwiek obecnie bardzo rzadko – analogowego Canona EOS 300. Został zakupiony przeze mnie miliony lat temu, kiedy to jeszcze byłam w gimnazjum i był to mój pierwszy poważny aparat. Załączony do niego był totalnie plastikowy kit Canon 28-90 mm f/4.0-5.6, który po dzisiejszy dzień sprawuje się naprawdę zacnie.

Inną jeszcze historią jest Fujifilm Instax Mini 8. Bardzo fajna zabawka, polecam w sumie każdemu. Idealne narzędzie do uwieczniania prostych chwil, którymi niekoniecznie się chcesz dzielić z całym światem, ale dla ciebie na zawsze będą ważne. Miło mieć fizyczne, namacalne zdjęcie, a nie tylko wirtualny plik. Minusem jest jedynie fakt, że wkłady są dość drogie – lub – nie wszędzie dostępne (np. w Gruzji nie było szans by je dostać).

OBIEKTYWY

SIGMA 35 mm f/1.4 ART

Polecam bardzo całą szklarnię oznaczoną znakiem ART od Sigmy. Nie znam każdej pozycji z tej listy, ale wszystkie, które trzymałam w rękach – a trzymałam ich trochę – są solidnie wykonane, a plastyka z nich jest po prostu bajką!

Lecz jest dla mnie ten jeden jedyny. Najwybitniejszy. Trzydziestka-piątka – jest moim osobistym faworytem. Najukochańszym. Jeśli miałabym stracić wszystkie obiektywy i mogła wskazać jeden obiektyw, który mogłabym sobie zostawić, wskazałabym właśnie tę Sigmę. Ona robi dla mnie magię – mamy razem fotograficzny flow. Rozumiemy się. Tu jest symbioza. Życzę każdemu fotografowi takiego ukochanego obiektywu.

Razem z Sigmą 24-105 mm f/4.0 ART tworzy mój podstawowy i uniwersalny zestaw obiektywów podróżniczych.

Cena obiektywu zaczyna się od około 3300 zł.




SIGMA 24-105 mm f/4.0 ART

Kolejna rewelacyjna pozycja od Sigmy. Kolejny super-art.

Od mojej ukochanej trzydziestki-piątki (poza oczywistościami jakimi jest ogniskowa i przysłona) odróżnia ją przede wszystkim inna plastyka obrazu. Tu mamy większy kontrast, mam też nieodparte wrażenie, że zdjęcia z tym obiektywem wychodzą lekko zabarwione na niebiesko (co mnie nawet cieszy). Dostajemy z tą Sigmą piękną jakość obrazu ogólnie – jest on ostry jak żyletka.

Niestety dość dokuczliwą wadą jest dość spora winieta oraz duża średnica filtra (kupno filtra boli). Ale nawet to nie zaważa na mojej opinii, że sigmowska wersja 24-105 mm jest dużo lepsza od canonowskiej elki.

Trochę szerszą opinię, kilka przykładowych zdjęć – oraz porównanie z inną elką – znajdziecie TUTAJ.

Razem z Sigmą 35 mm f/1.4 ART tworzy mój podstawowy i uniwersalny zestaw obiektywów podróżniczych.

Cena obiektywu zaczyna się od około 3200 zł.

SIGMA 70-200 mm f/2.8 II

Coś czym fotografowałam konie. I w dużej mierze Męskie Granie.

Mój pierwszy porządny obiektyw. Najdroższy dziad. Mój najstarszy obiektyw. Łatwiej by mi było powiedzieć, czego on nie przeżył, niż wymienić wszystkie jego perypetie – z historią o wyrwanym bagnecie włącznie. Bo był taki czas, gdy zepsuły mi się dwa obiektywy – w obu pękł bagnet. Funny? Nope. Szczególnie, że w jednym pękł, dlatego, że owy obiektyw spadł mi na głowę. W tym akurat pękł – a właściwie zaczął się wyrywać – przez ciężar obiektywu. Aparat też wtedy mi się zepsuł (bo przecież nieszczęścia chodzą nie parami a stadami). Mogłam wtedy ratować tylko jedno dziecko (tylko na jedną naprawę było mnie stać). Uratowałam to. I bardzo się z tego cieszę.

Jego niesamowitą zaletą – dla mnie bardzo istotną cechą – jest to, jak radzi sobie z pracą pod ostre światło. Nie tworzy on brzydkich flar, a przyjemne, delikatne, świetliste mgiełki. Wada? Waga. Jest tak ciężki, że od własnego ciężaru potrafi wykruszać mu się bagnet. To fenomenalnie fatalne.

Cena tego cacka zaczyna się od około 4000 zł.



CANON 16-35 mm f/4.0 L

To stosunkowo nowa elka w szeregach Canona. Tak samo, jak i w mojej szklarni. Szeroki kąt, którego jeszcze do końca nie rozumiem i nie do końca potrafię zacnie użyć, ale coraz bardziej lubię. Jest tak ostry, że nigdy nie widziałam ostrzejszego. Serio. A ogniskowa 16 mm na pełnej klatce daje odjazdowe efekty.

Jedyne, co mnie zmartwiło od razu po odpakowaniu obiektywu to jego jakość wykonania. Nie wiem jak to się spełni w praktyce, ale wygląda dość plastikowo – w porównaniu choćby do artów od Sigmy, które prezentują się naprawdę znakomicie – porządnie i elegancko.

Jako że jest to stosunkowo nowy model, plusem jest to, że kupując ten obiektyw można załapać się na cashback od Canona. Ja się załapałam.

Cena tej elki zaczyna się od około 4000 zł.

CANON 50 mm f/1.8

Najtańsze gówienko o wielkim duchu. Dosłownie. Bo i małe to, i plastikowe, i wydaje się, że zaraz się rozleci. Tańsze niż niejedne najki. Za cenę markowych butów możemy mieć obiektyw, którym naprawdę możemy zdziałać cuda. Wcale bym się nie powstydziła stwierdzenia, że to najpiękniejszy dar od Canona: że dał fotografom tanią, może z pozoru lichą konstrukcję, ale dającą wielkie możliwości – oczywiście, jeśli tylko się chce, bo nie oczekujmy też, że sprzęt zrobi za nas wszystko. Ta „licha konstrukcja” stanowi idealną bazę do przygody z fotografią. Dla mnie właśnie ten obiektyw był taką moją bazą. Ja jeszcze mam pierwszą generację tego obiektywu.

Obecnie w sklepie można kupić jedynie wersję drugą.

Cena sklepowa zaczyna się od około 480 zł.



TAMRON 90 mm f/2.8 MACRO

Obiektyw znaleziony w parku. True story.

Życie czasem zsyła ci dar z niebios. Częściej jednak szambo, ale czasem mamy taki złoty deszcz. Czasem. Tak jak i taki obiektyw. Który po prostu leżał sobie w parku na ławce i nikt po niego nie przychodził. I ten obiektyw okazuje się naprawdę zacną konstrukcją. Ostrą. Jasną. Makro! I zawsze mogę opowiadać, że to obiektyw znaleziony w parku i bardzo mnie to rajcuje. Nie jest to obiektyw, z którego korzystam często, ale zdarza mi się – szczególnie przy filmie. Funkcja makro jest naprawdę niezwykle przydatna.

Jeśli nie znajdzie się takiego obiektywu, można kupić od około 1800 zł.

DRON

Nowy w mojej rodzinie. Długo się bardzo zbierałam do kupna, aż w końcu wyszedł DJI MAVIC AIR — i się zdecydowałam. Do niego oczywiście zaopatrzyłam się również w filtry szare ND4, ND8 i ND16. Nie latałam jeszcze za wiele, ale póki co jestem zadowolona z tego lekkiego pana. Największą jego zaletą jest przede wszystkim niewielka waga.

Latającą maszynę można kupić od około 3200 zł.

AKCESORIA

FILTRY SZARE I INNE

Obiektyw to jedno, ale filtry to drugie. Ja nie wyobrażam sobie już fotografii — a tym bardziej filmu — bez nich. Szczególnie przy mojej artowskiej trzydziestce-piątce. Chcąc zachować niską wartość przysłony, ładne tony, kolory i mając jednocześnie dużo światła na naszej ekspozycji – musimy coś przykręcić. Coś, co ładnie przyciemni obraz.

Ja posiadam dwa filtry szare o zmiennej gęstości (fader ND), jeden od HOYA, drugi od Light Craft Workshop. Cenię sobie dużo bardziej filtr od HOYA. Był tańszy, ładniejszy obrazek mi daje i ogólnie lepiej się sprawuje.

Decydując się jednak na filtry o zmiennej gęstości musimy się liczyć z tym, że – szczególnie przy dużych średnicach filtra — pozostawią one defekty powstałe w wyniku nałożonych na siebie dwóch filtrów polaryzacyjnych (o tak, bo filtr szary o zmiennej gęstości to tak naprawdę dwa filtry polaryzacyjne). Nie będę się zagłębiać aż tak w ten temat, bo sama rozumiem fizykę w tej sytuacji jedynie pobieżnie.

Ja zdecydowałam się na fadery, tylko dlatego, że są one kompaktowe, praktyczniejsze (jeden filtr zajmuje mniej miejsca niż cała plejada filtrów o różnej wartości szarości), zatem bardziej nadają się do podróży. Jednak jeśli komuś zależy na jakości (i nie boi się dużej inwestycji) — warto zainwestować w systemy typu Cokin czy Tiffen.

Filtry szare to nie jedyne filtry jakich używam. Obecnie na jeden obiektyw mam nakręcony filtr UV (od HOYA). Miałam również owe filtry na innych obiektywach, ale potukły się – co tylko potwierdza teorię, że stanowią one dodatkową ochronę przedniej soczewki przed uszkodzeniami mechanicznymi.

Filtr polaryzacyjny mam również, lecz tylko jeden. I nie pamiętam, kiedy ostatnio naprawdę go potrzebowałam. Chyba w Maroku na czterotysięczniku.

Pamiętajcie – na filtrach (jakichkolwiek) nie powinno się oszczędzać! Każda warstwa szkieł, soczewek itp. oddziaływuje na zdjęcie! Krótko mówiąc: jak nałożycie kupę to dostaniecie kupę.



DICAPAC

Pokrowiec do robienia zdjęć pod wodą to coś, co nie jest niezbędne, ale daje nowe możliwości. Ten pan tu na zdjęciu to model WP-S5, ale jest też i 3, i inne numerki.

Początkowo nie wierzyłam, że ochroni mi to aparat. Ale jak się okazuje jest całkiem solidny — ma też sporą siłę wyporową (w Omanie nawet specjalnie się „zawieszałam” na nim, kiedy nie chciało mi się już płynąć, traktowałam go jak takie koło ratunkowe; tak, aparat był w środku). Na samym początku trochę się zniechęciłam, bo nie umiałam z niego korzystać (nie wiem, jak można nie umieć korzystać z pokrowca, ale to już inna kwestia), ale później, gdy obcykałam, co i jak to stwierdzam, że to świetne rozwiązanie, jak ktoś chce się pobawić w zdjęcia podwodne, a nie ma jak wydać kolejnych tysięcy na specjalny, dedykowany waterproof housingdome.

Pokrowczyk do wyhaczenia za 300 zł.

STATYWY I RESZTA

Mam, ale korzystam raz na ruski rok. Wszystko przez lenistwo – są za ciężkie, wielkie i nie potrzebuje ich aż tak bardzo. Jeden z nich to jakiś tripod Benro z lekko bardziej filmową głowicą. Ale nie wiem jaki dokładnie model. O tak — to tylko pokazuje, jak bardzo i często go używam. Częściej potrzebuję go do filmowania, a nie do zdjęć.

Jakiś czas temu — z myślą o braniu go w podróż — zaopatrzyłam się również w Manfrotto BeFree. Lekki, kompaktowy statyw. Całkiem on zgrabny, ale wciąż to dodatkowe kilogramy i w ostatecznym rozrachunku zostaje w domu, a nie w plecaku. Użyłam go może raz. Brawo ja.

Mogłabym jeszcze z takich ważniejszych akcesoriów wymienić lampę błyskową Canon Speedlite EX 430 II oraz mikrofon RØDE VideoMic Pro. Polecam zarówno jedno, jak i drugie.

OBRÓBKA?

Wiele z Was pyta mnie o obróbkę zdjęć. Otóż, moją podstawą jest Adobe Lightroom oraz Adobe Photoshop. Do filmów zaś używam Adobe Premiere Pro. Seria Adobe jest dla mnie nieocenionym narzędziem i jak dla mnie po prostu tu nie ma alternatyw. Ale to dla mnie.

Jeśli chodzi o to czy używam presetów? Tak, używam, własnych. Obrabiając tyle zdjęć nie mam czasu za każdym razem powtarzać ten sam proces, nakładać te same ustawienia. Dlatego stworzyłam swoje presety, dla siebie, dla ułatwienia i usprawnienia mojej pracy. Lekkie dopasowania i śmiga! Takim sposobem dziennie mogę obrobić setki, a nawet tysiące zdjęć, a nie kilka.

Osobom, które nie czują się do końca pewnie we własnej, autorskiej obróbce zdjęć polecam zakupienie pakietów presetów. Ładne, fajne presety będą prawdopodobnie droższe, ale też nie wychodźcie z założenia, że jak drogi, to na pewno będzie świetny — czasem jest wręcz odwrotnie, dorwiemy super presety w przyzwoitej cenie.

Ze słynnych i ładnych (ale też i nieco drogich) presetów macie do dyspozycji np. VSCO.

SŁOWO KOŃCOWE

Chciałam dodać, że sprzęt, który tu wypisałam to nie są jednorazowe zakupy. To są lata zbierania, odkładania pieniędzy, dokupywania po jednym obiektywie raz na jakiś czas z dokładną analizą, po co i do czego właściwie mi ten nowy obiektyw czy filtr. Statywy tu się nie liczą.

Z całego tego sprzętu i akcesoriów cenię sobie wazelinę. I stłuczoną szklankę od whisky. I ekran mojego telefonu. I wszelkie inne bajery, które nie kosztują nic dodatkowo, nie mają bezpośredniego związku z fotografią, ale tworzą mój optyczny, eksperymentalny raj. Życzę Wam takiego raju.

To, co mogę poradzić na koniec. Sprzęt sprzętem, ale przede wszystkim zawsze szukajcie i eksperymentujcie, a nigdy nie utracicie radości z fotografii.

Autor

Nazywam się Paulina. I robię zdjęcia. Dużo zdjęć. Jestem zakochana w Północy. Uwielbiam być w drodze, ale czasem też fajnie się zatrzymać. Nawet na dłużej. I poznać, choć trochę wnikliwiej. Lubię podróżować intensywnie, a jednocześnie bez pośpiechu.